MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

07/10/2005 10:56:58

Wybory w Londynie

 Kartki bez znaczenia? Lead: Już po raz dziesiąty Polacy mieszkający za granicą nie skorzystali z przysługującego im prawa do wzięcia udziału w głosowaniu. Czy wobec tego utrzymywanie fikcji głosowania poza krajem jest sensowne?

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii

W Londynie były dwie komisje wyborcze: 154 - w ambasadzie RP i 155 - w Instytucie Kultury Polskiej, położonym po przeciwnej stronie tej samej ulicy Portland Place. Podział był alfabetyczny: w ambasadzie głosowały osoby, których nazwiska zaczynały się na pierwsze litery alfabetu, od A do K, a w IKP pozostali. W sumie na pięć dni przed wyborami, kiedy to upływał termin rejestracji, zgłosiło się 2216 osób. Jak zwykle, Polacy odłożyli wszystko na ostatnią chwilę - jeszcze na tydzień przed wyborami na liście zanotowanych było tylko ok. 300 osób.
Utworzenie dwóch komisji było wynikiem, „szturmu na ambasadę”, który miał miejsce w 2003 r. podczas referendum konstytucyjnego, kiedy to głosowało ponad 6000 osób. Tym razem szturmu nie było, ale w obydwu komisjach przez cały dzień było dość tłoczno.
Pierwsi głosujący zjawili się krótko po otwarciu lokali komisji, czyli tuż po 6.00 rano. Większy ruch zaczął się ok. 11.00 - zapewne wtedy zjawili się ci, którzy byli na pierwszych mszach św. Wtedy też przyszedł głosować prezydent Ryszard Kaczorowski wraz z żoną Karoliną. Potem zapanowała lunchowa cisza, aby po niej ruch znowu się nasilił. I wreszcie trzecia fala głosujących, między 18 a 19. Wówczas przyszedł Ryszard Dembiński z żoną, wieloletni dyrektor Instytutu Kultury Polskiej i Muzeum im. gen. Sikorskiego. Ostatni wyborca przyszedł na pięć minut przed zamknięciem lokalu wyborczego.

Wybory przebiegły wyjątkowo spokojnie. Nie było żadnych nieprzyjemnych incydentów, poza kilkoma utarczkami słownymi z osobami, które z różnych miejsc są znane z tego, że lubią robić awantury. Tylko jeden z głosujących usiłował zakłócić regulamin, naklejając kartki w kabinach do głosowania. Szybko zostały zdjęte. Tym razem nie było żadnych mężów zaufania poszczególnych partii czy kandydatów - widocznie po latach doświadczeń politycy doszli do wniosku, że w Londynie nikt nie próbuje ich oszukać.
Głosowali głównie ludzie młodzi, poniżej czterdziestki, zarówno ci, którzy przyjechali tu dopiero niedawno, jak i mieszkający w Londynie od dawna. Około 200 osób stanowili przyjezdni, którzy przyszli z odpowiednimi zaświadczeniami ze swoich miejsc zamieszkania, uprawniającymi do oddania głosu poza swoim okręgiem wyborczym. Tych osób było zdecydowanie więcej niż w innych wyborach. W pewnym momencie pojawiła się cała wycieczka z południa Polski - każdy miał w ręku zaświadczenie. Głosowali też Grzegorz Turnau i Andrzej Sikorowski, krakowscy artyści, którzy w sobotę i niedzielę występowali w POSK-u.
Przychodziły całe rodziny z dziećmi. Najmłodsze przyniesione na ręku niemowlę miało zaledwie kilka tygodni. Spało spokojnie na ręku mamy, gdy ta wrzucała głos do urny. Kilkuletnie dzieci z zainteresowaniem patrzyły, gdy rodzice przeglądali grubą broszurkę, listę kandydatów na posła, by wybrać na niej jedno nazwisko. Koniecznie chcieli wyręczyć rodziców i wrzucić za nich głos do urny. Kilka osób, zwłaszcza przyjezdnych z Polski, robiło sobie zdjęcia pamiątkowe. Inni z zainteresowaniem oglądali wystawę „Ocalić od zapomnienia”, która jeszcze przez kilka dni będzie się znajdować w ambasadzie.

Wyborcy traktowali swoje demokratyczne prawo glosowania z należytą powagą. Wielu od razu wiedziało na kogo chce głosować. Inni siadali, by studiować nazwiska wszystkich kandydatów. Tylko jedna pani spytała: „A na kogoż ja mam głosować? Ksiądz Rydzyk w Radio Maryja mówił, żeby na Pisia, ale czy to dobry kandydat?”.
Wszystkich przerażała długa lista nazwisk kandydatów na posłów, z których należało wybrać tylko jedno nazwisko. Z drugiej strony pojawiały się uwagi: „Aż czterech z 21 senatorów? I w dodatku nie ma żadnego, który zasłużył na mój głos”. Gdy na ostatniej pozycji znajdowali kandydata komitetu Przyjaciół Shreka, jedni wzruszali ramionami z pobłażaniem, inni mówili z oburzeniem „A cóż to za wygłupy?”, a jeszcze inni po prostu śmiali się widząc, że kogoś stać na żart.
Zdziwienie budziło to, że nie można głosować zjawiając się ot tak, prosto z lotniska. Stali mieszkańcy Londynu też często nie wiedzieli, że należało się wpisać na listę wyborczą. „Myślałem, że jesteśmy automatycznie. Tyle razy już głosowałem” - słyszeli często członkowie komisji, zapraszając do udziału w wyborach prezydenckich, do których należy się zarejestrować na trzy dni przed ich terminem (czyli do 6 października). Nie zauważyli informacji na temat potrzeby rejestrowania się ani w polskiej prasie, ani nie słyszeli o tym w polskiej telewizji. Niektórzy przyznawali: „Nie czytam i nie oglądam. Nie interesuje mnie to. To skąd miałem wiedzieć?”.

Zainteresowania mediów brytyjskich wyborami nie było. Nie zjawił się żaden angielski dziennikarz. Byli natomiast polscy dziennikarze, ale głównie z prasy emigracyjnej, Polskiej Sekcji BBC i TV Polonia.
Głosowanie przebiegło bez najmniejszego naruszenia prawa, ale mogło dojść do tego poprzedniego dnia. Hanna Gronkiewicz-Waltz, kandydująca na posła z ramienia Platformy Obywatelskiej, miała zamiar odbyć publiczne spotkanie w POSK-u w przeddzień wyborów, a więc w dniu, gdy obowiązuje cisza wyborcza. Do Londynu w końcu nie przyjechała, przysyłając list, który został odczytaniu w jej imieniu nielicznym zgromadzonym (ok. 30 osób, w tym połowa dziennikarzy), którzy przyszli na jej przedwyborczy wieczór. W liście tym Hanna Gronkiewicz-Waltz stwierdzała m.in. „Planując to spotkanie uzyskałyśmy zapewnienie (tzn. kandydatka i radna m.st. Warszawy Joanna Fabisiak - K.Bz.) wielu prawników, że cisza wyborcza obowiązuje tylko na obszarze Rzeczpospolitej Polskiej. Niestety, w dniu planowanego wyjazdu (piątek) przekazano nam opinię, że taka interpretacja przepisów ordynacji wyborczej nie jest wiążąca i nasze spotkanie w Londynie mogłoby być oceniane jako naruszenie ciszy wyborczej...
W tej sytuacji mając świadomość konieczności przeprowadzenia wyborów w atmosferze szacunku dla prawa, w imię zachowania jasnych reguł gry wyborczej i dobrze pojętej kultury politycznej podjęłyśmy decyzję o konieczności przesunięcia spotkania z Państwem na inny termin”.
Trochę to dziwne, że sama będąc absolwentką prawa Hanna Gronkiewicz-Waltz oparła się na opinii „wielu prawników”. Mnie wystarczył jeden telefon do Państwowej Komisji Wyborczej. Odpowiedź była jednoznaczna: takie spotkanie byłoby naruszeniem prawa, które na terenie Rzeczpospolitej byłoby ścigane przez prokuraturę. Również odbyte za granicą byłoby wykroczeniem, ale polskie organy ścigania byłyby bezsilne. Osoba popełniająca je w takiej sytuacji pozostałaby bezkarna.

A jak głosowali Polacy mieszkający w Londynie? Podobnie jak w kraju, z tym tylko, że pierwsze miejsce zajęła Platforma Obywatelska przed Prawem i Sprawiedliwością. Na 2192 ważne głosy oddane w obydwu londyńskich komisjach wyborczych 1135 otrzymała PO, a 525 PiS. Na następnych miejscach znaleźli się: Partia Demokratyczna-demokraci.pl - 161 głosów, Platforma Janusza Korwin-Mikkego - 98, Liga Polskich Rodzin - 80, SLD - 67, Socjaldemokracja RP - 26, Samoobrona - 11, Polska Partia Pracy - 9, PSL - 3, Komitet Wyborczy Polskiej Konfederacji Godności Pracy - 3. Najwięcej głosów otrzymała Hanna Gronkiewicz-Waltz - 789 (PO), a na drugim miejscy znalazł się Jarosław Kaczyński (408). Jeśli chodzi o senatorów, to najwięcej głosów otrzymał Krzysztof Piesiewicz (1441), przed Markiem Rockim (1243) Zbigniewem Romaszewskim (1016), i Ewą Tomaszewską (820).
W tych wynikach nie ma nic zaskakującego. Londyn zawsze głosował rozważnie. Tutaj populiści, partie skrajne, na prawo lub lewo, nigdy nie miały zwolenników.

Po raz pierwszy Polacy mieszkający za granicą wzięli udział w wyborach 1989r. Pomijam tu wybory PRL-owskie, kiedy to głosować szli pracownicy placówek dyplomatycznych i podobnie jak w kraju głosowali w stu procentach na listę Frontu Jedności Narodu. Wtedy istniał jeszcze w Londynie rząd na uchodźstwie i rezydował prezydent, będący spadkobiercą II Rzeczpospolitej. Sytuacja była więc nieco dziwna.
Tę dwuznaczność najlepiej obrazuje oświadczenie rządu na uchodźstwie wydane 10 maja 1989 r. Deprecjonowano w nich znaczenie samych wyborów sugerując, że może dojść do ich sfałszowania, tak jak to miało miejsce w 1947 r. „Wypróbowane służby bezpieczeństwa, wojsko PRL i ciągle obecne zbrojne oddziały Armii Czerwonej zapewniają samowolę reżimu bez względu na podpisane porozumienie” – przypominał rząd londyński i za swój obowiązek uznał „ostrzec niepodległościowe uchodźstwo przed nawoływaniem do wzięcia udziału w czerwcowych wyborach i finansowym poparciem akcji przedwyborczej. Ostrzegamy zwłaszcza przed udziałem w głosowaniu, organizowanym dla emigracji przez konsulaty PRL. Jest to groźna próba zniszczenia niepodległościowego uchodźstwa”. Po wyrażeniu tak jednoznacznej oceny padało zdanie całkowicie sprzeczne: „W interesie narodu leży sukces kandydatów „Solidarności” i innych kandydatów niezależnych”. Wreszcie pozostawiano decyzję wyborcom, która „powinna opierać się na osobistej ocenie i sumieniu politycznym”, bo „ruchom wolnościowym w kraju i w szczególności kandydatom niezależnym należy się nasza pomoc”.
W rezultacie w Komisji Wyborczej w Londynie zasiedli, po raz pierwszy przy jednym stole, przedstawiciele emigracji niepodległościowej oraz ambasady i konsulatu. Przed ambasadą ustawiła się długa kolejka. Dla większości była to pierwsza w życiu wizyta w tym gmachu. Głosowali ludzie starsi, ale i młodsi, dawni żołnierze i ci, którzy znaleźli się tu na skutek stanu wojennego. Problemem dla wszystkich były dokumenty.  

Jak udowodnić, że jest się Polakiem? Stosowano dość liberalne oceny: paszport mógł być nieważny, a nawet przedwojenny, mogła być to metryka urodzenia lub inny dokument potwierdzający polskość. Oczywiście, nie obeszło się bez sporów, nieporozumień i oskarżeń pod adresem polskich władz. W sumie w wyborach wzięło udział ponad 4000 osób. Starzy emigranci, działacze solidarnościowi i przedstawiciele ambasady wspólnie liczyli głosy aż do 6 rano, patrząc sobie wzajemnie na ręce, choć z godziny na godzinę atmosfera stawała się coraz lepsza. Okrzykami „Zobaczcie! Ktoś głosuje na Urbana!” witano każdy głos oddany na przedstawiciela władz komunistycznych. Tych głosów było niewiele.
Zarówno Polacy mieszkający w Londynie jak i politycy zabiegający o ich głosy wierzyli na początku lat 90., że głos emigracji liczy się. Przed wyborami 1991 r. powstało szereg komitetów poparcia dla poszczególnych ugrupowań, które konkurowały ze sobą wydawaniem publikowanych w prasie emigracyjnej komunikatów oraz organizowaniem spotkań przedwyborczych. Atmosfera polityczna była wręcz gorąca. W rezultacie w Londynie w 1991 r. wygrała Unia Demokratyczna przed Solidarnością. Podobnie było z wyborami z 1993 r., w których w Polsce na pierwszym miejscu znaleźli się postkomuniści z SLD. Nad Tamizą Unia Wolności (polityczny następca UD) wyprzedziła Porozumienie Centrum i inne ugrupowania o opozycyjnych korzeniach.
Ta odmienność patrzenia na politykę z perspektywy Londynu jeszcze bardziej uwidoczniła się podczas wyborów parlamentarnych 2001 r. Pomimo że wśród głosujących za granicą Polaków, podobnie jak w kraju, zwyciężyła koalicja SLD-UP, przed Ligą Polskich Rodzin oraz Prawem i Sprawiedliwością, to w Londynie zwyciężyła Platforma Obywatelska przed SLD-UP (pierwszy raz blok postkomunistyczny zdobył tak wysoką pozycję), Prawem i Sprawiedliwością oraz Unią Wolności, która w kraju nie przekroczyła wyborczego progu 5 proc.

Po każdych wyborach na nowo powraca dyskusja o sensowności organizowania ich za granicą. Ponoć poza Polską mieszka kilkanaście milionów Polaków. Z prawa wyborczego korzystają tylko nieliczni. Tak jest na całym świecie. Także w Londynie. Nikt co prawda nie wie ilu Polaków mieszka w Wielkiej Brytanii, ale szacuje się, że jest ich co najmniej 200 tysięcy. Większość z nich to obecnie ludzie, którzy nie stracili kontaktu z krajem, są tu od niedawna i traktują swój pobyt na Wyspach jako kilkuletnią przygodę. Sama ordynacja wyborcza nie sprzyja głosowaniu. Dlaczego emigranci głosują na okręg warszawski? Wielu poszłoby do wyborów, gdyby mogli głosować na przedstawicieli swoich okręgów.
Ale nawet zakładając, że Polacy mieszkający za granicą poszliby tłumnie do urn, to zgodnie z obowiązującą ordynacją mają wpływ na obsadzenie jednego mandatu poselskiego i czterech mandatów senatorskich. Jeśli ich głosy zmieniłyby wyniki wyborów, mogłyby pojawić się opinie, że dlaczego „zagraniczni” mają decydować o tym, kto wybrany jest w Warszawie. W obecnej formie wybory za granicą są fikcją. Kosztowną fikcją. Ordynacja wyborcza w tym zakresie wymaga przemyślenia. Czy nie byłoby lepiej, gdyby wzorem Wielkiej Brytanii wprowadzono głosowanie listowne dla osób przebywających poza miejscem zamieszkania?

Katarzyna Bzowska

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska