07/10/2005 09:10:59
Postanawiam to sprawdzić. „Dziecko Justyna”, które właśnie obroniło swoją pracę magisterską na tutejszym uniwersytecie, jest rzeczowe i konkretne: a telefon jakiś Matko Polko masz? No, do jakiejś polskiej instytucji? Na razie nie mam, odpowiadam, ale mam mieć. A poza tym wiem, że na Drummond Place jest Dom Polski (tak go umownie sama dla siebie nazywam). Dziecko macha ręką. Nic z tego! Byłam tam kilka razy, zawsze jest zamknięte – więcej nie idę! Może byłaś w jakimś nieodpowiednim czasie – pytam? A jaki czas jest odpowiedni? Logika młodości jest porażająca. Wsiadamy w taksówkę. Modlę się, żeby jednak małej nie dać wygrać. Niestety znów ma rację – drzwi zamknięte. Jest sobotnie popołudnie. No to spróbujemy jutro. W niedzielę po kościele na pewno tu aż huczy od Rodaków.
Msza w kaplicy św. Anny gromadzi tłumy. Starzy, średni, młodzi i najmłodsi. Ci ostatni w niemowlęcych wózkach. Zdrowy przekrój polskiego społeczeństwa, ucieszyłam się. Rozglądam się i rozmyślam nad zawiłościami polskich losów. To tutaj 58 lat temu, pobrali się moi teściowie. Warszawiacy, rzuceni po wojnie do Anglii i Szkocji. Ciepło Edynburg wspominają. Teraz studiuje tu ich wnuczka i za nic nie chce wrócić do londyńskiego domu. Tak jej tu dobrze! A ja, rodowita łodzianka, mam coś o tym wszystkim napisać do naszej emigracyjnej gazety. „Bez wódki nie rozbjerjosz” powiedzieliby bracia Rosjanie.
W Szkocką kratkęMądre kazanie wygłasza młody ksiądz „na zastępstwie”. Mamy wybaczać wszystko i wszystkim. Nie raz i nie dwa razy, ale stale. Jak Pan Bóg przykazał. W myślach robię spis wszystkich, którzy zaleźli mi za skórę. I postanawiam przynajmniej spróbować. Przed kaplicą rozmawiam z grupką młodych Polaków. Pytam jak im się tu żyje. Różnie, odpowiadają. Tak....w szkocką kratkę. Ale generalnie nie ma co narzekać. Byle tylko była praca. Tak, coś słyszeli o „Dzienniku”, chętnie by kupowali, ale nie wiedzą gdzie. No i żeby było w nim coś i o nich, i o Szkocji. Jakieś porady, wskazówki, aktualności. Nie, nie mają żadnego polskiego miejsca, w którym by się zbierali. Owszem, wiedzą, że jest „coś takiego” na Drummond Place ale tam chodzą tylko starzy ludzie”. To chyba nie dla nas, mówią. A gdzie teraz pójdą? No....do domu! Może do parku? Ale tak właściwie każdy rozejdzie się w swoją stronę.
Żegnamy się, bo za chwilę mam tu spotkać mojego szkockiego Anioła Stróża. Okazuje się nim być urocza i stale uśmiechnięta pani Izabela Brodzińska. Od 10 lat sprawuje funkcję prezesa Szkocko- Polskiego Towarzystwa Kulturalnego założonego 35 lat temu, prężnego i zawsze nastawionego na propagowanie polskiej kultury wśród Szkotów, a szkockiej wśród Polaków.
Działanie jak w naczyniu połączonym. Składniki dobre, efekty doświadczenia znakomite.
Dobra robotaW Towarzystwie działa od lat Richard Demarco z oddaniem popierający polskie młode talenty, jest Jurek Putter – znany grafik z St. Andrews, dający czasem odczyty z przeźroczami na temat swoich prac, są panie Elżbieta Rychlik-Sharp i Teresa Dzikowska, Roman Iwaszkiewicz-Wight, polski żołnierz spod Monte Cassino, który z śp. Robertem Andersonem zbierali fundusze na sprowadzenie z Polski niepełnosprawnych dzieci na Olimpiadę w Szkocji. Jest pani Maria Musur-Grieve, autorka Konstytucji organizacji, za której prezesury systematycznie odbywały się odczyty i imprezy o tematyce kulturalnej. Obecnie redaguje Edynburski Biuletyn Informacyjny. Jest dr Colin Kingsley, który razem z panią Izabelą Brodzińską zainicjował programy muzyczne „Młode Talenty” (popisy młodzieży polskiego pochodzenia). Towarzystwo nadal pomaga potrzebującym w Kraju. Wysyła sprzęt medyczny, (pani Izabela sama zorganizowała i przesłała specjalistyczne łóżeczka dla wcześniaków w szpitalach polskich) i komputery do szkół. Niebagatelne są zasługi pana Czesława Kruka i wielu jeszcze innych osób, których nie sposób tu wymieniać. Tyle zbiorowego wysiłku, entuzjazmu i rezultatów, a wszystko to okupione niejednym przecież stresem i godzinami społecznej pracy. Towarzystwo zostało nagrodzone Srebrną Statuetką Klubu Publicystów Polonijnych Rzeczypospolitej Polski. Niedawne ciekawe wydarzenia to sprowadzenie Szopki Polskiej, z zachwytem przyjętej przez Szkotów i występy zespołu Żywiec (współpraca z Anną Marią Grabanią)
Słucham pani Izabeli z uwagą, tymczasem „dziecko” daje mi zaszyfrowane sygnały: wszystko świetnie, ale zapytaj, czemu w tym Polskim Domu na Drummond Place nic się nie dzieje i kiedy by się nie poszło stale jest zamknięte?Jedziemy więc do Drummond Place. Przy pysznym krupniku, rozmawiam z filarami polskiej działalności – paniami Elżbietą Rychlik-Sharp i Jolantą Dębicką. Jest też pani Kazimiera Ziarska, której mąż sprowadził do Usher Hall popiersie Chopina, jest Julia Budzyńska nauczycielka 16-ciorga dzieci w Polskiej Szkole Sobotniej, Szkotka Margaret Koral, mówiąca piękną polszczyzną, odznaczona Krzyżem Kawalerskim za działalność społeczną. Rozmawiamy serdecznie. W pokoju, w którym jakby czas się zatrzymał, starannie nakryto do stołów ale zajętych jest jednak tylko kilka miejsc. Dlaczego? Dlaczego oprócz kilku stałych bywalców nie ma tu nikogo więcej? Dlaczego nie przyszli tu spod kościoła „ci młodzi”? A nawet „ci średni”?
Tu się powinni skupiać wszyscy Polacy
Czuję, że pytaniem wkładam kij w mrowisko. Bo oto, co słyszę:
– Tu, pani Ewo jest tak, jakby się wojna dopiero wczoraj skończyła.
– To było dobre do lat 70-tych. Żeby ściągnąć tu młodych ludzi, to miejsce musi się zmienić! Nic przecież nie stoi w miejscu. A kto stoi ten się cofa!
– To wszystko jest straszliwie staromodne.
– Nie jest atrakcyjne dla młodych
– A czy widziała pani ten bar obok?
Zaglądam do baru. No rzeczywiście. Miło posiedzieć to tu się nie da. A szkoda, bo mogłoby być inaczej. Pewnie nie ma na nic funduszy? – myślę sobie. Na farbę, kilka ładnych lamp i nawet najtańsze foteliki z IKEI też trzeba znaleźć parę dobrych funtów. Słucham dalej:
–To jest Dom Polski i ma skupiać Polaków, ale skupia tylko....starych Polaków!
– Bo proszę pani, tu tak naprawdę nie ma przyjaznego nastawienia. Nawet ktoś, kto siedzi tu 15 lat, stale jest „ten niepewny”.
– Tu wiecznie jest problem „MY” i „ONI”.
– Bo młodzi oczekują podania im wszystkiego na tacy. Ich oczekiwania są przesadne, a starzy już proszę pani fizycznie „nie wyrabiają”.
No i tak to, przy krupniku, wysłuchałam tego, co i tak słyszę u siebie w Londynie. Nie muszę być w Szkocji, żeby zobaczyć znajome podziały. Czasem istniejące naprawdę, ale często też niepotrzebnie podsycane. O niechęć do zmian, i trzymanie się dawnych nawyków młodzi zawsze oskarżali starych. Nic w tym nowego! Już Mickiewicz złościł się w słynnej Odzie na tego, który „chyląc ku ziemi poradlone czoło, takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”, i bardzo zadowolony ze swej mocarnej młodości, „wylatywał nad poziomy i okiem słońca ludzkości całe ogromy przenikał z końca do końca”. Kiedy się jednak trochę zestarzał (o circa 20 lat!) „ lał łzy czyste, rzęsiste, na swe dzieciństwo sielskie, anielskie, na młodość górną i durną (co, pamiętajmy w znaczeniu staropolskim czytać należy jako dumną, zuchwałą, lekkomyślną nawet!), wreszcie na swój wiek męski, wiek klęski”.
Problem „wylatywania nad poziomy” i bolesnego grzmotnięcia o ziemię jest stary jak świat! Nie demonizujmy go. Wszyscy też mają swoje racje. Prawdziwe problemy znajdują się na ulicy. Dosłownie.
Niech okrzepną
Po wejściu Polski do Unii, 8000 Polaków przyjechało do Edynburga szukać pracy. Wielu z nich jej nie znalazło. Skończyły się pieniądze na mieszkanie, na jedzenie, na bilet powrotny. Śpią w noclegowniach. Ilu ich jest nie wiadomo. Miasto nie prowadzi ewidencji bezdomnych i nie ma obowiązku udzielenia im pomocy, jeśli nie mieszkają tu co najmniej rok. Problem zauważono mniej więcej w marcu. Sara Brand z Ark Trust Drop-In Centre wie, że wielu z nich bardzo się stara pracę znaleźć, nie znają jednak języka, więc choć są fachowcami sprawa jest beznadziejna. Około 30 mężczyzn w wieku 22-35 lat regularnie przychodzi do Arki po jedzenie. „To ciężko pracujący mężczyźni, którzy mogą wytrzymać 12-godzinną szychtę! – mówi. Żal mi ich. Czasem posiadają tylko to, co maja na grzbiecie”. Ostatnie raporty Home Office wykazują, że robotnicy ze Wschodniej Europy zapłacili w ostatnim roku 500 milionów funtów w podatkach. Czyż nie można by z tej niebagatelnej sumy wykroić jakiejś pomocy dla tych, którzy są w potrzebie? Dać im przetrwać! Niech znajdą tę pierwszą pracę. Szkocja, jak mówił ostatni Konsul Generalny Wojciech Tyciński, zyskuje ekonomicznie na pracy imigrantów, ale przy najmniejszym problemie, nie potrafi zaofiarować żadnej znaczącej pomocy. Dobrze, że chociaż zdobyto się na zasygnalizowanie tych spraw artykułem Lindy Summerhayes: „Polish job-seekers left out in cold as dream turns sour”.Nowy Konsul, pan Aleksander Dietkow, który w gorączce przygotowań do wyborów znalazł czas, aby z nami serdecznie porozmawiać, jest jednak pełen nadziei. „Dajmy Polakom czas – mówi. Niech tu okrzepną, niech się rozeznają w terenie, niech poznają język, a sami zaczną się organizować. Każda emigracja jakoś zaczyna, przeważnie mozolnie i boleśnie, ale przecież z czasem sprawy się układają. Już założyli internetową stronę, na której prowadzą rozmowy na interesujące ich tematy. Wierzę w nich! Dadzą sobie radę”.
Z panią Izabelą wychodzimy z Konsulatu pełne nadziei. Na poprawę losu „nowych” i młodych, na cierpliwość i tolerancję tych „starych”, którzy wykonali przecież kawał dobrej roboty i od których można się wiele nauczyć. Ja marzę o polskim sklepie w centrum Edynburga, w którym kupię sobie kiedyś ukochany soczek marki Kubuś (marchewka z marchewką) i o jasnym nowoczesnym, wesołym i tętniącym życiem, Polskim Domu gdzie sprawy da się pchnąć na nowe tory i gdzie wszyscy, także moja „edynburska córka” znajdą dla siebie miejsce.
Mój Anioł Stróż obwiózł nas jeszcze na zakończenie po pięknych zakątkach miasta. Trafiłyśmy na uliczkę gdzie mieszkał Fryderyk Chopin i być może stąd, pisał do Grzymały: „moje Szkotki poczciwe, których już parę tygodni nie widziałem, dziś tu będą; chciałyby, żebym jeszcze został, tłuc się po pałacach szkockich i tu, i tam, i wszędzie, gdzie mnie proszą. Poczciwe, ale takie nudne, że niech Pan Bóg chowa!”
I tak to w Edynburgu, trwa tradycja zostawiania polskich śladów. Byliśmy tu i widać będziemy. Oby nam się dobrze działo i obyśmy za Fryderykiem nie musieli z żalem rozpamiętywać: „o domu myślę, o matce, siostrach. Niech im Bóg pozwoli zostać przy dobrej myśli! Tymczasem moja sztuka gdzie się podziała? A moje serce gdziem zmarnował? Ledwie, że jeszcze pamiętam, jak w kraju śpiewają”.
Pani Izabeli Brodzińskiej serdecznie dziękuję za pokazanie mi Edynburga, jakiego nie znałam, a mieszkającym w tym pięknym mieście Rodakom, życzę szczęścia.
Tekst i fot.: Ewa Kwaśniewska
Post scriptum:
Po wrażeniach dnia idziemy z córką na spacer. Malownicza droga pnie się w górę. Sapiąc, rozmawiamy głośno, oczywiście po polsku. Mijający nas młody rowerzysta z piskiem opon wyhamowuje. „Dzień dobry paniom! Życzę miłego spaceru.” Przystajemy na pogawędkę. Krzysztof Nowak z Kędzierzyna-Koźle właśnie zrobił w Edynburgu doktorat z fizyki. Jest tu szczęśliwy. „Fantastycznie tu się jeździ na rowerze” – śmieje się i macha ręką na pożegnanie.
Na zdjęciach: 1) Młoda Polska przed kościołem; 2) Filary polskiej działalności; 3) Margaret Koral – Szkotka mowiąca doskonałą polszczyzną; Wybaczamy sobie wszystko w kościele
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
TANIE KURSY UK NA WSZYSTKIE WOZKI WIDLOWE I MASZYNY BUDOWLAN...
Szukasz pracy? podnieś swoje kwal...
SZUKASZ PRACY? PODNIES SWOJE KWALIFIKACJE I ZACZNIJ ZARABIAC...
Kursy szkolenia uprawnienie itp....
Chcesz odmienić swoją sytuację materialną i zaczac zarabiac ...
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
Zdobądź uprawnienia uprawnienia na wozek widlowy i zacznij z...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Simvic-najstarszy skup metali kol...
NAJWIĘKSZY W LONDYNIE SKUP METALI KOLOROWYCH PŁACIMY NAJWYŻS...