MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

07/10/2005 09:08:27

Konserwa

Malejące członkostwo, przewaga siwych głów, brak młodych, spadek zainteresowania opinii publicznej, podjazdowa walka o wpływy w głównych ośrodkach władzy – czyżbyśmy mówili o jakieś szacownej polskiej organizacji, która desperacko próbuje nadążyć za pędzącymi zmianami społecznymi w polsko-londyńskim etnokrajobrazie? Ależ skąd, miałem na myśli jedynie doroczny zjazd Partii Konserwatywnej

Dziennik Polski

Skąd jednak taka łatwa analogia? Cóż, w pewnym okresie oba światy miały ze sobą wiele wspólnego, stąd i dzisiejsze problemy są podobne. Zarówno w poskowych kuluarach jak i przestronnych salonach Blackpool, od lat słychać podszytą niepewnością jutra mantrę: „czas na zmiany, czas na zmiany”. Wszyscy mielą w kółko hasła o potrzebie dostosowania się do nowych czasów, zdobyciu zainteresowania młodego pokolenia, wpuszczenia świeżego powietrza i otwarcia się na nowe idee. Cóż, konserwatyści – jak sama nazwa wskazuje – wszelką zmianę traktują bardzo podejrzliwie, to status quo jest stanem idealnym, a bezruch, zachowanie dotychczasowego układu sił celem naczelnym. Szamotanie się między pędzącymi zmianami świata a własnymi ideami bywa trudne.

Ta analogia – bardzo modna wśród niektórych ironistów z polskiego Londynu – ma jednak swoje ograniczenia. Partia Konserwatywna mając nóż na gardle i liderów, którzy mówią jej wprost, że musi „zmienić się lub zginąć” nie ma innego wyjścia – to partia polityczna, a jej celem jest dążenie do władzy i zdobycie poparcia maksymalnej liczby Brytyjczyków. Z kolei świat emigracyjnych organizacji do partii przyrównać ciężko, raczej mówimy tutaj o specyficznych klubach, gdzie członkostwo jest nagrodą, prestiżem, a nie środkiem do zdobycia władzy. Ich wystawienie na działanie opinii publicznej też jest dość skromne, w środowisku tym większą siłę rażenia ma plotka lub kalumnia niż porządna debata – której też jak na lekarstwo.

Konserwatyzm stanowi jeden z fundamentów świata polskich organizacji emigracyjnych. Większość z nich strukturalnie nastawiona jest przede wszystkim na trwanie, na funkcjonowanie w homeostazie, na równowagę niż na ekspansję, ryzyko i otwieranie się na rynek, czyli niewiadomą. Inaczej, bardziej po ludzku mówiąc: projektanci różnych statusów dekady temu, zadbali o to, by organizacje skutecznie odseparować od wszelkich nowinek, rewolucji i potencjału do zmiany. Motywacja była różna, bardzo często polityczna, obawiano się walki ideologicznej na własnym podwórku bądź prób przejęcia instytucji przez komunistów – tak jak to miało miejsce w latach 50. w Stanach Zjednoczonych w ośrodkach polonijnych. Krótko mówiąc – organizacje te wpisały sobie konserwatyzm w swój kręgosłup, uczyniły z zachowawczości główny składnik swojego krwiobiegu. Stąd to zupełnie staroświeckie, nieprzystające do dzisiejszych realiów rozproszenie władzy w niektórych fundacjach czy trustach, paraliżujące ich rozwój. Stąd też niechęć do zmian, kroków odważnych, do ekspansji na rynek i działań, które mają ambicje promować samych siebie – ale nie we własnym kręgu, ale wobec innych. Niech nikt mi nie wmawia, że dajmy na to festiwal w Slough jest czymś innym niż rytualnym czczeniem samych siebie, wobec siebie i dla siebie.

Teraz powinienem wbić jakiś gwóźdź do trumny własnego optymizmu, który czasami niczym jakiś genetyczny defekt każe mi nie widzieć realiów tego świata. Powinienem uznać, że moje pisanie na tych łamach i tak jest niewiele warte, gdyż ktoś, kto myślał jednym szablonem przez lat 60, tak łatwo przekonać się nie da. Ale jednocześnie wzrok mój pada na gazetę, z którą jestem związany od ponad czterech lat (to nic z jednej, ale bardzo wiele z drugiej strony) i mimo wszystko pesymizm i przekonanie o zabijającym wszelką inicjatywę konserwatyzmie polskich organizacji zostaje delikatnie podważone. Jeśli dało się – z naprawdę żenującego przykładu dziennikarskiej i edytorskiej bezczynności i lenistwa jaką była gazeta, kiedy pierwszy raz pojawiłem się na Jeddo Road na jesieni 2001 roku, uczynić profesjonalny kawałek medialnej roboty – to znaczy, że nawet inercja polskich instytucji ugina się przed kreatywnością, inwencją i regularnym wnerwieniem na bezczynność przełożonych zwykłych ludzi, którzy przewinęli się przez „Dziennik” w ciągu tych lat. Przyszły badacz prasy polskiej w Londynie, który weźmie do ręki numer np. z poprzednich wyborów prezydenckich (czyż trzeba dodawać, że nikomu się nie chciało wówczas robić z głosowania w Ambasadzie reportażu?) i numer „Dziennika” z głosowania w 2005 roku – uzna, że zaszła rewolucja, a gazeta z medialnego niebytu i wsobnego grajdołka awansowała do tytułów cytowanych przez prasę polską i brytyjską, nawiązującą bezpośredni kontakt z politykami z obu krajów i przeprowadzającą skuteczne interwencje. Ale – mam nadzieję – to dopiero początek. Siłą polskiej społeczności są media i możność za ich pomocą oddziaływania na świat poza nią. Gdyby okazało się, że konserwatyzm zwycięży, byłoby to ze szkodą dla wszystkich. Torysi już to zrozumieli. Czas na Polaków.
Michał P. Garapich

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska