MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

16/09/2005 08:14:22

Nie wierząc własnym oczom

– Jemy go? – zapytała posłanka Piekarska. – Jemy! – rozległ się chór pomieszanych głosów. Posłanka wstrząsnęła burzą blond włosów i ujęła rękojeść kuchennego noża. Szerokie, lśniące ostrze przecięło najpierw szyję Włodzimierza Cimoszewicza; precyzyjnie, w tej samej odległości od węzła krawata, co i brody. Następne, pionowe cięcie rozorało twarz nieszczęśnika, począwszy od czoła, przez łuk brwiowy, oko i policzek, strzaskało szczękę, by zatrzymać się aż na barku

Dziennik Polski

Był wieczór 13 września, kiedy oglądałem tę masakrę na ekranie telewizora i z odrazy aż przymknąłem powieki. Byłem tak ogłupiały, że w mojej głowie pojawił się wyświechtany i literacko niedopuszczalny zwrot „nie wierzę własnym oczom”. Ćwiartowanie i zjadanie Cimoszewicza odbywało się w ramach dziwacznych obrządków mających uczcić jego, przypadające w tym dniu urodziny i było rytuałem jakby żywcem wziętym z powieści H.P. Lovecrafta o starożytnych odrażających kultach. Rytuał odprawiali członkowie sztabu wyborczego kandydata. Realistyczne wyobrażenie twarzy Cimoszewicza uczynione cukierniczą sztuką z jakichś lukrów i pomadek stanowiło co prawda tylko wierzchnią warstwę tortu, ale było na tyle właśnie realistyczne, by przeciętnie wrażliwy człowiek musiał poczuć dreszcz, widząc nóż zagłębiający się w oku kandydata.

Nie wierząc własnym oczom, myślałem o tym, jak wstrząsającym brakiem dobrego smaku muszą się charakteryzować popierający Cimoszewicza sztabowcy pseudokanibale, żeby coś takiego wykoncypować i skonsumować. Ale w południe dnia następnego podszyta bluźnierstwem heca tej quasi Ostatniej Wieczerzy, nabrała wymowy o wiele głębszej. Bo oto Włodzimierz Cimoszewicz ogłosił, że padł ofiarą. Padając zaś ofiarą, ostatnim heroicznym gestem, sam złożył się w ofierze, „w proteście przeciw deprawowaniu obyczaju politycznego w Polsce.” Deprawacja polegała na tym, że Polacy nie chcieli przyjąć jasnych wyjaśnień niejasności dotyczących Cimoszewicza. Miał akcje Orlenu, ale ich nie miał, bo należały do córki. Miał na to pieniądze, ale ponieważ ich nie miał, to wziął kredyt. Sprzedał je w styczniu 2002 r., ale ponieważ chciał w grudniu 2001 r., to tak naprawdę sprzedał je w grudniu. W deklaracjach ich nie wpisał, bo wypełniał je według stanu na kwiecień, a jak wiemy, sprzedał je w styczniu, czyli w grudniu. Zrobił korektę swojej deklaracji, z tym że niczego nie poprawiał, bo pytania były niestosowne. Zatrudnił wariatkę jako asystentkę i dał jej do wypełnienia swoje deklaracje, ale nie dał ich, bo to wariatka. Pozostawiał wzory swych podpisów w jakichś komitetach – jakby ktoś chciał mieć upoważnienie ministra spraw zagranicznych. Podpisy są jego, ale on ich nie składał – składała je pieczątka z komitetu. A pełnomocnictwa okazały się oryginalnie sfałszowanymi kopiami. Powyższe streszczenie wyjaśnień przytaczam za wrogim Cimoszewiczowi tygodnikiem „Wprost”. Streszczenie jest więc zarazem wrogie i trafne, co bezlitośnie pokazuje jakość wyjaśnień. A składał te wyjaśnienia głównie profesor Tomasz Nałęcz. W tej nieprzyjemnej historii odegrał on rolę jakiegoś groteskowego Judasza; im gorętsze pocałunki składał Nałęcz na policzkach i czystych rękach Cimoszewicza, tym bardziej wystawiał go na ciosy oprawców. Trzeba jednak być sprawiedliwym; ataki na kandydata i jego rodzinę były podstępne i brutalne. Zwłaszcza w wykonaniu redaktorów „Wprost”, którym rodzina Cimoszewicza wytoczyła proces.

Może dlatego nie mogłem kilkakrotnie uwierzyć własnym oczom, znajdując w kolejnych numerach „Wprost”, felietony Tomasza Nałęcza. Rzecznika człowieka, któremu tygodnik robił kryminalną krzywdę „w wyjątkowo nikczemny sposób”, stosując „czarną propagandę” i „posługując się kłamstwami, oszczerstwami i bezpodstawnymi zarzutami” – jak to ujął sam, składający się w ofierze, kandydat. Doprawdy, chętnie przeczytałbym kodeks etyczny, zezwalający na przyjmowanie honorariów autorskich od ludzi niszczących bezwzględnie człowieka, któremu przyjmujący honoraria autor wielokrotnie deklarował pełne oddanie i lojalność. Ten kodeks bym przeczytał, a potem uroczyście spalił, w proteście przeciwko deprawacji obyczajów. To znaczy uczyniłbym tak jeszcze parę lat temu, bo częste kontakty z sytuacjami, w których trudno wierzyć własnym oczom, trudno wierzyć własnym uszom i trudno wierzyć własnemu rozumowi, prowadzą do przytępienia także zmysłu moralnego. Dlatego bez większych wahań uwierzyłem własnym oczom i uszom, kiedy Cimoszewicz oznajmiał, że „z szacunku dla osób udzielających mi poparcia nie będę udzielał instrukcji, kogo powinny poprzeć, choć sam nie widzę osoby godnej tego urzędu”. Po prostu, był jeden godny, ale własny sztab go zjadł, własny rzecznik wydał katu, a jego promotor akurat był w Stanach i konferował ze Schwarzeneggerem.

Rozum zaś, każe mi wierzyć, że Opatrzność czuwa nad Polską, bo przecież mogłoby się tak stać, że Włodzimierz Cimoszewicz, osoba politycznie nieodpowiedzialna, co chętnie poświadczą dziś jego zwolennicy, wygrałby wybory.
Podziomek

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska