13/09/2005 07:40:31
Dziś można wyjechać z Polski na Zachód, łatwo i przyjemnie. Wystarczy mieć jakikolwiek dokument stwierdzający tożsamość. Przy odrobinie szczęścia, kupimy bilet na samolot nawet za kilka euro lub funtów. Niektórzy nie potrzebują nawet tyle. Jadą autostopem, z plecakiem konserw i zup w proszku. Na bieżące wydatki zarabiają po drodze dorywczą pracą. Ot, taka wakacyjna przygoda. Zupełnie inne przygody mieli Polacy pragnący odetchnąć powietrzem „zgniłego Zachodu”, gdy krajem ludu pracującego miast i wsi kierowała „przewodnia siła”, kierowana z kolei przez towarzyszy z Moskwy. Komuniści wprost wychodzili ze skóry, żeby ochronić obywateli przed kapitalistycznym wyzyskiem i moralnym zepsuciem, typowym dla bezideowych, zachodnich społeczeństw. Tych, którzy dali się otumanić kłamliwej, imperialistycznej propagandzie, kierowano na kilkuletnią terapię w renomowanych placówkach. Takich jak Wronki, Czarne, lub najsłynniejsza w Warszawie przy Rakowieckiej. Pomimo tego, nie brakowało chętnych do ucieczki z Edenu zwanego PRL-em, wśród nich zdarzały się nawet dzieci. Dwóch nastolatków wydostało się w latach 80. do Danii pod podwoziem ciężarówki. Nakręcono o nich film, potem głośny film „300 mil do nieba”.
Wolność była za morzem
Mieczysław Nycz jest przewodniczącym istniejącego w Szwecji od 1981 roku Komitetu Solidarności z Polską. Organizacja ta wysłała do kraju około stu transportów z pomocą humanitarną, a w latach 80. wspierała rzeczowo demokratyczną opozycję. Działa w niej, między innymi Adolf Szutkiewicz, o którego barwnych wojennych i powojennych losach pisaliśmy niedawno w Dzienniku Polskim. Życiorys Nycza, także nie należy do banalnych. Gdy miał trzy lata jego ojciec wyjechał do Kanady. Było to rok 1929. Zamierzał dorobić się i wrócić do żony i szóstki dzieci. Po wojnie porzucił myśl o powrocie. Chciał ściągnąć rodzinę. Pisał nawet do Bieruta. Władza ludowa skłonna była nawet wypuścić żonę, ale nie dzieci. Ich zepsuć Zachodowi nie pozwolono. Pierwsza myśl o ucieczce pojawiła się w głowie młodego Mieczysława, gdy został powołany do służby w marynarce wojennej. Nie trafiła się jednak wówczas żadna okazja „odskoczenia” na drugi brzeg Bałtyku. Wiedział już natomiast, że to dla niego jedyna droga do pożegnania PRL-u. Znalazł pracę na kutrze rybackim w kołobrzeskiej „Barce”. – Załogi penetrowane były przez kapusiów. Podsłuchiwali, co kto mówił, obserwowali, co robił. Znalezienie ludzi myślących o tym samym co ja, nie było proste. Trzeba było sondować przy kieliszku wódki, na spacerach, w czasie rozmów, w cztery oczy. Jeden z kolegów dowiedział się, że mam ojca w Kanadzie. Pewnego razu poszliśmy nad morze. Zaczęliśmy dyskutować. On mówi: „Oj Boże! Daj Boże za morze”. A ja na to: „Może, daj Boże”. I już było dwóch, którzy wiedzieli czego chcą – wspomina Mieczysław Nycz. Ponad pół roku szukali trzech kolejnych, zdecydowana musiała być cała załoga.
Do trzech razy sztuka
Na początku maja 1951 roku podjęli pierwszą próbę przedostania się do Szwecji. Dwóch, którzy nie byli pracownikami „Barki”, ukryło się w zbiorniku na wodę w maszynowni. – Ponieważ było sporo czasu poszliśmy z kolegą na zabawę taneczną. Trochę sobie wypiliśmy. Wracamy, a tu spod pokładu słychać stukanie. Tamci byli u kresu sił. Mało brakowało, aby się udusili. Nie pomyślałem o dostępie powietrza. Wyszliśmy w morze bez nich – opowiada ówczesny rybak. Wydostanie się z portu nie było rzeczą łatwą. Cały teren był ogrodzony i pilnowany przez żołnierzy z bronią. Wypływający na połów nie mogli mieć przy sobie dokumentów, listów, fotografii ani cywilnego ubrania. Tylko robocze i książkę rybacką. Łodzie zawsze kontrolowano. Dwa tygodnie po pierwszej próbie, podjęli kolejną. Do dziś nie wiadomo czemu, WOP-iści dwukrotnie sprawdzali kuter. Gdy w końcu odpłynęli kilka mil, przez radio wezwano ich do powrotu. Jeszcze raz żołnierze przetrząsnęli łódź. Prawdopodobnie, ktoś widział obcych wchodzących na pokład. Na szczęście, skończyło się na strachu. Trzecia okazja nadarzyła się 27 czerwca 1951 roku. Jednemu ze stałej załogi, którego uważali za „gumowe ucho” zmarła matka i pojechał na pogrzeb. Drugiego nie wtajemniczonego oszukali, że wypływają godzinę później niż zamierzali. – podpłynęliśmy pod placówkę WOP-u i słyszymy: „Dzisiaj nie popłyniecie. Za mało was jest”. My na to, że jeden dostał przepustkę, drugi nie przyszedł do pracy, a leżymy z planem połowów. Jak na zawołanie zjawił się ktoś z „Barki” i potwierdził, że do wykonania planu brakuje 100 ton – relacjonuje Nycz. WOP-ista uległ pod presją społecznych oczekiwań na świeżą, morską rybę. Już na wodach międzynarodowych, wypuścili pasażerów na gapę z maszynowni. Polały się łzy. Ze szczęścia, ale też na myśl o tym, że może ostatni raz widzą latarnię morską na polskim brzegu. Weszli do szwedzkiego portu Singrishamm. Zdziwionej obsłudze powiedzieli, że chcą tu zostać. Ci wezwali policję i... przynieśli pełen kosz jedzenia. Cała piątka uciekinierów trafiła do ośrodka dla azylantów.
Witali go kwiatami
Mieczysław Nycz szybko odnalazł się w Szwecji. Dostał pracę w fabryce samochodów Scania, założył rodzinę. Stale myślał jednak o wyjeździe do ojca, do Kanady. W międzyczasie, udało się tam wyjechać matce. Niestety, wkrótce zginęła w wypadku samochodowym. Gdy w końcu pojechał do Kanady przywitał go tylko ojciec. Zobaczyli się po raz pierwszy. Z żoną zdecydowali, iż jednak na stałe pozostaną w Szwecji. Od 1972 roku, Nycz starał się o pozwolenie na krótki choćby przyjazd do Polski. Wnioski zawsze załatwiano odmownie. Dopiero na początku lat 90., po 40 latach nieobecności mógł znów stanąć na polskiej ziemi. Powitał go kwiatami tłum ludzi wdzięcznych za pomoc, jakiej doświadczyli od Komitetu Solidarności z Polską. Ta pomoc płynie zza morza do dzisiaj. Komitet zbiera dary dla domów dziecka, szpitali, placówek opieki społecznej. Co kilka miesięcy jedzie do kraju wyładowany po brzegi TIR. – W naszym komitecie jest wiele osób, ale większość z nich nie ma okazji przeżywać chwili przekazywania darów. A to naprawdę wyjątkowe chwile – Nycz stara się za każdym razem być obecny przy transporcie. Dziś może jeździć do Polski i wyjeżdżać dokąd chce, gdy tylko ma ochotę. On i jego pokolenie pamięta jednak, że nie zawsze tak było.
Tekst i fot.: Robert Małolepszy
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...