MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

05/09/2005 08:26:36

Zawód społecznik

Zyski z alkoholu czerpią zakłady spirytusowe, z narkotyków sprzedający je dealerzy i bossowie karteli. Ale nie tylko. Prawdziwy interes robią na tym w Polsce ludzie zaangażowani w pomoc narkomanom, alkoholikom i ich ofiarom

Dziennik Polski

Jeśli Polacy przestaną pić wódkę, kierować samochodami „po kielichu” i sięgać po narkotyki, to głód zajrzy w oczy tysiącom, a może nawet dziesiątkom tysięcy osób, w różny sposób zaangażowanych w zwalczanie nałogów lub ich skutków. Ludziom, którzy robią to społecznie. Rzekomo. O ile bowiem legalna i uczciwa praca nie zawsze pozwala Polakowi na godziwe życie, to działalność charytatywna potrafi szybko i skutecznie wypełnić kieszeń. Rzecz jasna, pod warunkiem posiadania głowy na karku i umiejętności „wychodzenia naprzeciw społecznym oczekiwaniom”.

Kochane nawiązki przyślijcie sędziowie
Ponad sześć lat temu znowelizowano Kodeks Karny w zakresie przestępstw i wykroczeń komunikacyjnych spowodowanych pod wpływem alkoholu. Nikt nie odważył się wówczas powiedzieć, że nonsensem jest ustalanie dopuszczalnej ilości alkoholu we krwi na poziomie 0,2 promila. Taki wynik można mieć już po wypiciu jednego piwa lub kieliszka słabego wina. Trudno uwierzyć, żeby po takiej ilości dorosły mógł być w, tak zwanym, stanie wskazującym. A to jest już wykroczenie, natomiast posiadając we krwi pół promila, kierowca staje się przestępcą. Hałaśliwie i skutecznie działało natomiast lobby domagające się orzekania przez sądy nawiązek na rzecz organizacji niosących pomoc ofiarom pijanych kierowców. Tak też się stało. I oto natychmiast rzesza społeczników poczuła powołanie, aby ulżyć losowi wdów, sierot i kalek skrzywdzonych na drogach przez pijaków. Powstało setki stowarzyszeń, które czym prędzej obwieściły sądom, że są i czekają na kochane pieniążki, czyli nawiązki. A było o co się bić. Rowerzyście złapanemu po dwóch piwach zasądza się co najmniej 100 złotych grzywny, a kierowcom samochodów po kilkaset lub kilka tysięcy złotych.

Wypijmy za ofiary pijaków
Nie minęło wiele czasu gdy media, jeszcze niedawno zaangażowane w kampanię na rzecz promowania idei nawiązek na cele społeczne, dość radykalnie zmieniły ton. Zaczęły ujawniać, niekoniecznie najchlubniejsze, karty z krótkiej historii działalności stowarzyszeń. Okazało się bowiem, że pieniądze zamiast trafiać do ofiar wypadków, często szły na wynajem i wyposażenie luksusowych siedzib, służbowe samochody, delegacje, diety i okolicznościowe „skromne poczęstunki”. Zdarzało się, iż z wpłacanych nawiązek najbardziej cieszył się właściciel sklepu monopolowego, w którym prezes stowarzyszenia miał, w pełni zasłużoną, złotą kartę stałego klienta. W jednym z miasteczek województwa pomorskiego taką organizacją zajęła się w końcu policja. Wykryto defraudację około 130 tysięcy złotych. W śledztwie ujawniono, iż kierownictwo stowarzyszenia powetowało sobie trud społecznej działalności biorąc skromne, kilkutysięczne nagrody z wszystkich możliwych okazji, w tym 1 Maja i Święta Zmarłych.

Stowarzyszenie „Czysty zysk”
Ten przypadek pokazał także, iż przy obecnym stanie prawnym, nad stowarzyszeniami w Polsce nikt nie ma kontroli. Starostwa spełniają tylko nadzór nad formalną stroną działalności, a tak zwane organy statutowe stowarzyszeń, to nierzadko czysta fikcja. Jeśli zarząd, czyli Cześka, jego brata i bratową, kontroluje komisja rewizyjna w składzie żona, szwagier i ciotka Ziuta, to musi dojść do poważnego konfliktu w rodzinie, żeby machlojki ujrzały światło dzienne.

Stowarzyszenia mają ogromne możliwości zdobywania pieniędzy oraz pomocy rzeczowej. Począwszy od darów i wpłat od firm, przez dotacje samorządowe i państwowe, na funduszach Unii Europejskiej kończąc. Na tej zasadzie działa w Polsce większość ośrodków dla narkomanów. Prosperują na ogół bardzo dobrze, acz nie obnoszą się z tym bynajmniej. Mają także inny majątek. Tanią, prawie darmową siłę roboczą. Podstawą terapii jest tam bowiem praca. Niejedna mamusia zdziwiłaby się niezmiernie, widząc swojego syneczka, który w domu nie wyniósł wiaderka śmieci i rzucał szklanką jeśli w mleku był kożuszek, jak od świtu do nocy kursuje z taczką po budowie. Na kolacje zaś, z apetytem wcina takie wiktuały jak pasztetowa lub kaszanka, co do których Sanepid miałby zresztą pewnie spore zastrzeżenia. Kierownictwa tych placówek jadają z innego kotła.

Profilaktyczny worek bez dna
Żeby odnieść wymierne korzyści z samarytańskich odruchów serca nie trzeba zaraz zakładać stowarzyszenia. Za kurę znoszącą złote jajka uchodzą w Polsce instytucje o nieco przydługiej nazwie „Gminna Komisja Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych”. Z mocy prawa muszą istnieć przy każdym urzędzie gminy. Komisje te dysponują niebagatelnymi sumami pochodzącymi z „kapslowego”, czyli opłat za koncesję na sprzedaż alkoholu w sklepach i barach. To kwoty sięgające setek tysięcy złotych w średniej gminie, w dużej już w grę wchodzą miliony. Tymczasem pod działalność profilaktyczną można podczepić niemalże wszystko. Konkurs rysunkowy, turniej piłkarski, koncert rockowy, a także szkolenie, odczyt, pogadankę. Cokolwiek, byle za godziwą gażę. Nic zatem dziwnego, że imprezy finansowane przez komisje profilaktyki cieszą się często większym zainteresowaniem zaproszonych gości, niż uczestników. Lider jednego z popularnych w latach 80-tych zespołów rockowych, muzyk znany wówczas z licznych ekscesów pod wpływem połączonych sił alkoholu i narkotyków, dziś opowiada młodzieży jak to głupio postępował i, że narkotyki są „be”. Profilaktyczne przedstawienie mają w swoim repertuarze prowincjonalne teatrzyki. Krzywda nie dzieje się także najróżniejszym prelegentom bywa, że członkom podobnych komisji z sąsiedniej gminy. Za jedyne 300 lub 500 złotych chętnie tłumaczą kilku wolnym słuchaczom, że lepiej jest nie pić, niż pić. Po takim wykładzie, żaden moczygęba nie weźmie przecież do ust nawet piwa bezalkoholowego – to oczywiste. Prelegenci zaś, w ramach rewanżu, zaproszą kolegów z miejscowej komisji na podobny odczyt albo setne z kolei szkolenie nauczycieli. I interes jakoś się kręci.

Bo zupa była w sam raz
Pomimo nasilonej swego czasu kampanii, na razie nie udało się przekonać kobiet, że są ofiarami przemocy w rodzinie i pilnie potrzebują pomocy fachowych sił w walce z domowym brutalem. Legendarny nieomal stał się plakat, na którym widniała kobieta z podbitym okiem (brawa dla charakteryzatorów – „śliwka” udała się nadzwyczajnie) oraz wyjaśniający wszystko podpis: „Bo zupa była za słona”. Zaraz też ruszyła machina filantropijnego biznesu. Zaczęły powstawać centra pomocy dla ofiar przemocy w rodzinie i ośrodki interwencji kryzysowej, gdzie miały znaleźć schronienie nękane matki i bezbronna dziatwa. A takie ośrodki trzeba było przecież stworzyć, wyremontować, umeblować i zatrudnić wykwalifikowaną kadrę. O niezbędnych szkoleniach i druku wydawnictw informacyjnych nie wspominając. Nie wiadomo jednak, czy Polki tak dobrze gotują i nie przesalają zup, więc mężowie panują nad nerwami i rękami, czy po prostu nie wierzą w skuteczną pomoc takich instytucji. W każdym razie, zainteresowanie na ogół było niewielkie. Przemoc w rodzinie nie stała się tak dochodowym interesem „zawodowych społeczników”, jak wódka i narkotyki. Z pewnością za jakiś czas pojawi się inna „pilna społeczna potrzeba” na którą uda się wyrwać trochę grosza.

„Społecznikom” już dziękujemy
Alkoholizm, narkomania i przemoc są w Polsce poważnym problemem, którego nie należy lekceważyć. Podobnie zresztą, jak w większości krajów, w tym znacznie zamożniejszych. Rzecz w tym, że w Polsce często zamiast szukać sposobów na rozwiązanie lub złagodzenie negatywnych zjawisk, szuka się możliwości zarobienia na nich. Nie ulega przy tym wątpliwości, że prawdziwa działaność profilaktyczna oraz pomoc potrzebującym – kosztują. Trzeba i warto za nie płacić, ale pod warunkiem, że przynoszą pożądane i wymierne efekty. Są prowadzone w sposób przemyślany i kontrolowany. Przez ludzi przygotowanych, odpowiedzialnych oraz świadomych z jak trudną materią mają do czynienia. Także wynagradzanych i to godziwie, ale traktujących to co robią z pełnym profesjonaliznem. Nie zaszkodzi, jeśli okraszonym odrobiną poczucia misji i powołania. „Zawodowym społecznikom” widzącym w takiej działalności dobrą „fuchę” należy jak najprędzej podziękować. To z pewnością wyjdzie naprzeciw społecznym oczekiwaniom i będzie leżało w społecznym interesie. Przede wszystkim, tej części społeczeństwa, która potrzebuje i oczekuje prawdziwej pomocy.
Robert Małolepszy

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska