30/08/2005 08:48:22
Raz na trzy lata Polonusi z całego świata zjeżdżają do Rzeszowa. Przyjeżdżają na Światowy Festiwal Polonijnych Zespołów Folklorystycznych, który w tym mieście odbywa się od 1969 roku. Na pytanie, „kim jesteś?" zawsze odpowiadają „Polakiem", dopiero gdy pada pytanie „skąd przyjechałeś", wówczas mówią: „z Kanady, Francji, Brazylii, Anglii”. Niektórzy słabo mówią po polsku, inni potrafią powiedzieć tylko słowa polskich przyśpiewek ludowych, ale na każdym kroku podkreślają, że są Polakami i są z tego dumni.
„Pan upadł" z Mazowsza
W jednym z pokoi studenckiego akademika na wąskim łóżku siedzi Niki. W rękach trzyma wianek, ozdobiony mnóstwem kolorowych kwiatów. - Zrobiłam go sama, bo poprzedni był już bardzo zniszczony. A przecież gdy będziemy szły w korowodzie, każdy będzie na nas patrzył i musimy dobrze wyglądać - mówi z uśmiechem.
Niki taniec ma we krwi. Jej rodzice poznali się podczas prób zespołu „Polonez”, w którym teraz tańczy Niki, a kieruje nim jej mama. - Było to w latach siedemdziesiątych. Wiem tylko tyle, co mi opowiadała mama. Na pierwszą próbę poszła z ciekawości, ponieważ jej brat (mój wujek) już tam tańczył. Dla odwagi wzięła ze sobą koleżankę. No i tak się zaczęło. Mama była wtedy nastolatką, ale została w zespole. Mówiła, że jej się podobało, jak tańczyli poloneza, ale ja myślę, że ona została trochę dla taty… - mówi Niki.
Tańczy od piątego roku życia. Zaczęło się od prób polskiego zespołu, który działał przy polskiej szkole. - Przychodziłam tam, patrzyłam i strasznie mi się to podobało - wspomina. - Pamiętam też, że w domu była kaseta z nagraniem występu Mazowsze. Ciągle chciałam ją oglądać, a najbardziej podobał mi się taki taniec, w którym jeden z tancerzy jakby upada. Wtedy nie wiedziałam, że są to tańce rzeszowskie, ale gdy chciałam, żeby mama włączyła mi tę taśmę, mówiłam: Mama włącz »pan upadł«.
Niki ukończyła angielski uniwersytet, ma brytyjskie obywatelstwo. Jej rodzice są Anglikami, choć babcia była Polką. Po polsku mówi dobrze, choć z wyraźnym angielskim akcentem. Czasami ma kłopoty z odmianą niektórych słów, czasami do polskich zdań niechcący wtrąca angielskie słówka.
Na pytanie, czy jest Angielką nie od razu odpowiada. – Wiesz, to jest tak trochę dziwnie. Mieszkam w Anglii, mam chłopaka Anglika, skończyłam angielską szkołę, ale gdy w ubiegłym roku na święta Bożego Narodzenia pojechaliśmy do rodziców mojego chłopaka, jakoś dziwnie się czułam, gdy na stole nie pojawiły się tradycyjne polskie potrawy. Niby wszystko było w porządku, ale chciałam jak najszybciej wrócić do domu, bo wiedziałam, że tam czeka na mnie barszcz z uszkami, no i koniecznie musiałam iść do polskiego kościoła na pasterkę. Przecież bez tego nie ma prawdziwych świąt. Mój chłopak szanuje to i nie ma nic przeciwko temu. Czasami opowiadam o polskich tradycjach moim angielskim koleżankom, widzę, że z jednej strony jest to dla nich fajne, a z drugiej strony trochę dziwne, egzotyczne.
Urodziła się, żeby tańczyć
Dziadkowie Izy trafili do Anglii tuż po wojnie. Już na Wyspach urodziła się mama Izy. Tutaj chodziła do szkoły, tutaj mieszkała. Dzięki rodzicom nie zapomniała o polskich korzeniach. – Kiedyś mama przyjęła zaproszenie na ślub swojej kuzynki i pojechała do Polski. Tam, na weselu poznała mojego ojca… - opowiada Iza - To chyba była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia, bo zanim wróciła do Anglii wyszła w Polsce za mąż. A znali się tylko osiem tygodni. Potem wróciła do Anglii, a tato został w kraju. Nie widzieli się prawie rok. Dzisiaj, żeby wyjechać do Anglii, wystarczy kupić bilet na samolot czy autokar, a wtedy nie było tak łatwo. Najpierw trzeba było dostać paszport, potem postarać się o wizę. Trwało to bardzo długo, ale się udało.
Przygoda Izy z tańcem - drugiej tancerki z „Poloneza", zaczęła się, podobnie jak u Niki, od polskiej szkoły i też w wieku pięciu lat. – Miałam tą samą nauczycielkę co Niki, panią Śliwińską. Jednak moi rodzice nigdy nie tańczyli w żadnym zespole. W Manchesterze jest dużo Polaków. W mieście jest polski kościół, polski sklep i właśnie polska szkoła. Co sobotę chodziłam tam na lekcje języka polskiego i polskiej historii, a potem była nauka polskich tańców. Taki mały, dziecięcy zespół.
Jednak co roku było nas coraz mniej. Odpadały pary, niektórzy nie chcieli, inni nie mieli czasu na tańce. A ja zostałam. Jak widziałam dorosłych, jak ślicznie tańczyli, to marzyłam, by kiedyś należeć do „Poloneza". Moje marzenia się spełniły, gdy miałam 13 lat. Na początku to były tylko próby. Później było coraz lepiej i tak już zostałam. Bardzo szybko uczyłam się tańczyć, bo ja wiem, że urodziłam się, żeby tańczyć polskie tańce. Nigdy nikt w domu nie tańczył, ale pamiętam, jak moja babcia - Polka - ubierała mnie w krakowski strój. Miałam prawdziwe korale, gorset i kolorowe wstążki. To mi się tak podobało - wspomina Iza.
Zaraz po studiach Izabela przestała tańczyć w zespole, jednak utrzymywała kontakty z członkami „Poloneza". Jednak przerwa w tańczeniu nie trwała długo. - Pamiętam, jak poszłam na występ zespołu z okazji dożynek. Stałam prawie na końcu sali i gdy zobaczyłam jak na scenie pojawiają się pary i zaczyna się polonez, popłakałam się i wiedziałam, że muszę wrócić - wspomina.
Taniec to sposób na bycie Polką
Potocznie „taniec", kojarzy się z czymś miłym, beztroskim, lekkim. Jednak taniec w zespole folklorystycznym to ciężka praca. Długie godziny spędzone na próbach, na szyciu strojów, na poznawaniu kultury poszczególnych regionów. Większość strojów, które później widzowie mogą podziwiać na scenie zostało uszyte przez dziewczęta z „Poloneza".
- Oryginalne stroje ludowe są bardzo drogie, więc staramy się je szyć samodzielnie. Szukamy w Internecie, przeglądamy albumy. Bardzo dużo pomaga nam nasza choreograf - Zenia Stepowicz. Zależy nam na tym, żeby były jak najbardziej oryginalne, szczególnie teraz, gdy będziemy występować przed polską publicznością - mówi Niki.
Uszycie jednego gorsetu krakowskiego, dla dobrej krawcowej, to praca na kilka godzin, a do zespołu potrzeba takich gorsetów osiem czy dziewięć. Jednak nikt nie narzeka, a na pytanie, czy potrafiłyby zrezygnować z tańca, zgodnie odpowiadają: Nigdy!
- Długo myślałam o tym, dlaczego tak kocham taniec, dlaczego tak ważny dla mnie jest zespół - zaczyna mówić Iza. - Wydaje mi się, że znalazłam odpowiedź. Urodziłam się w Anglii, tutaj chodziłam do szkoły, uczyłam się. Nosiłam polskie nazwisko - Skrzyńska. - Dla wielu Brytyjczyków, było ono szalenie trudne do wypowiedzenia. To była moja pierwsza „inność". Dzieci, jak to w szkole, często śmiały się ze mnie, czasami dogryzały. Choć mówiłam po angielsku, tak do końca nie byłam Angielką. Jako dziecko jeździłam do Polski na wakacje. I wówczas, gdy spotykałam się z polskimi dziećmi, choć mówiłam po polsku, dla nich też byłam „ta inna". Miałam inny akcent, ubierałam się trochę inaczej. I znów nie pasowałam do nich. Nie byłam u siebie ani w Anglii, ani w Polsce. Zawsze było mi bardzo przykro. Teraz, gdy tańczę w polskim zespole, wiem, że dzięki temu mogę pokazać, że jestem Polką. Jestem z tego dumna. A to, że mieszkam w Anglii, że mówię po angielsku. To co z tego? To tylko miejsce i język, a prawdziwe uczucia są we mnie i mogę je pokazać właśnie, gdy jestem na scenie. Te tańce są moją metodą, by być Polką.
Tak dla Izy, jak i dla Niki, „polskość" nie kończy się po zejściu ze sceny i ściągnięciu stroju ludowego. W ich domach można spotkać wiele polskich elementów. Iza co roku robi tradycyjną polską wigilię, z polskimi daniami, kutią, barszczem, pierogami. Do swoich dzieci, w domu, często mówi po polsku, bo chce, by uczyły się tego języka.
Dla Niki z całych świąt Bożego Narodzenia, najważniejszy jest 24 grudnia - Wigilia i pasterka w polskim kościele, na której bardzo często członkowie zespołu śpiewają polskie kolędy.
- Mój najmłodszy syn nazywa się Mikołaj, bo urodził się w zimie. Polskie dania na święta, polskie kolędy, polska mowa, to wszystko jest dla mnie bardzo ważne. Człowiek szuka swojego miejsca na ziemi. Staram się, żeby polska tradycja nie zaginęła, ona jest ciągle z nami, ciągle ją pielęgnujemy - mówi Iza i choć brzmi to górnolotnie, to oczy wilgotne od łez i szczery uśmiech przekonują, że te słowa są prawdziwe.
Festiwal - spełnienie marzeń
Na przyjazd do Rzeszowa czekają z utęsknieniem. Tydzień festiwalowy, choć zapełniony przez organizatorów mnóstwem koncertów, prób i warsztatów tanecznych, jest dla nich największym świętem. - Nigdzie na świecie nie ma takiego festiwalu, gdzie spotyka się tak wielu Polonusów. Tylko tutaj tak jest. Dla mnie to wspaniałe miejsce i wspaniała przygoda. Wiem, że mogę tu podejść do każdego, do Amerykanina, Francuza, Brazylijczyka i będziemy mieli, o czym mówić, że zrozumiemy się i co najfajniejsze… będziemy mówić po polsku - mówi Niki.
Na pytanie, co jest dla nich najważniejsze w czasie pobytu w Rzeszowie, długo nie mogą się zdecydować. - Chyba, to, że jesteśmy tutaj razem, że możemy razem tańczyć na scenie, że choć pochodzimy z różnych miejsc, potrafimy wspólnie zatańczyć oberka, kujawiaka, poloneza. Dla mnie pobyt na tym festiwalu, to spełnienie marzeń - mówi Iza - Słyszałam wiele na temat festiwalu i nie rozczarowałam się.
Gdy wróci do Manchesteru będzie miała o czym opowiadać.
Aleksandra Bilska
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Kursy szkolenia uprawnienie itp....
Chcesz odmienić swoją sytuację materialną i zaczac zarabiac ...
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
TANIE KURSY UK NA WSZYSTKIE WOZKI WIDLOWE I MASZYNY BUDOWLAN...
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
Zdobądź uprawnienia uprawnienia na wozek widlowy i zacznij z...
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
Zdobądź uprawnienia uprawnienia na wozek widlowy i zacznij z...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
TANIE KURSY UK NA WSZYSTKIE WOZKI WIDLOWE I MASZYNY BUDOWLAN...
Szukasz pracy? podnies swoje kwal...
-kurs na operatora KOPARKI CPCS najlepiej platny zawod w ang...
Szukasz pracy? podnies swoje kwal...
-kurs na operatora KOPARKI CPCS najlepiej platny zawod w ang...