26/08/2005 08:16:48
25 lat temu w gdańskiej stoczni rodziła się „Solidarność”, powstawała wolna Polska. – Baliśmy się bardzo w czasie tych sierpniowych dni, ale ci, którzy do nas przyjeżdżali z całej Polski mówili : tu jest kawałek wolnej Polski – wspomina ten gorący czas Bogdan Borusewicz, jeden z liderów buntu w roku 1980 na Wybrzeżu.
Kiedy w rejonie Gdańska zaczęły stawać 14 sierpnia pierwsze zakłady, władza odcięła łączność telefoniczną i teleksową z resztą kraju. Wtedy nie było telefonów komórkowych, informacje były skąpe i przekłamane.
Tylko dla wybranych
Kiedy korespondent francuskiej prasy Bernard Marguerite nadawał relacje do Paryża, do swojej centrali, następnego dnia były one podawane towarzyszom w Warszawie. Dostawali oni tak zwane białe kartki, specjalny biuletyn Polskiej Agencji Prasowej, w wersji tylko dla wybranych.
Gdy fala strajków rozlewała się po wybrzeżu ogólnopolskie gazety na pierwszych stronach informowały o ... żniwach. I jeszcze były informacje, że szykują się duże ćwiczenia wojsk Układu Warszawskiego. Lepszego przesłania nie można było sobie wyobrazić. Wszyscy wiedzieli, że wojska tego układu w przeszłości tłumiły i to niezwykle brutalnie wolnościowe i demokratyczne bunty, jak choćby w roku 1968 roku w Czechosłowacji.To, co się działo w Gdańsku, gdzie działał już Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, skupiający prawie 300 zakładów pracy nazywano przerwami w produkcji. Słowo strajk nie przechodziło jeszcze przez usta partyjnym, a cenzura miała się dobrze.
Na początek władza nie chciała wcale rozmawiać z robotnikami. Kiedy przyjechał do Gdańska wicepremier Pyka obraził tylko stoczniowców. Nie chciał z nimi rozmawiać, sądził, że uda mu się dogadać z dyrekcją stoczni. Robotnicy go wygwizdali i wrócił do stolicy z niczym.
Potem był wicepremier Jagielski
– Nie wiem, co on czuł, jak przyjechał do nas, gdy strajk miał się w najlepsze – wspomina Bogdan Lis, kolejny lider robotniczego buntu. – Musiał mieć jednak nietęgą minę, bo kiedy jego autokar wjechał na teren stoczni, ludzie walili pięściami po masce. Byli wściekli, że tak długo musieli czekać, aż ktoś łaskawie przyjedzie z Warszawy. Bo wcześniej Mieczysław Jegielski chciał prowadzić rozmowy w stoczni gdańskiej, ale z pominięciem komitetu strajkowego. Widocznie bezpieka nie poinformowała towarzysza, że liczy się tylko i wyłącznie komitet strajkowy, jako reprezentacja robotników.
20 sierpnia pada po raz pierwszy z ust robotników i ich intelektualnych pomocników, że trzeba powołać niezależne od władzy związki zawodowe, bo te dotychczasowe tylko skompromitowały się. Na terenie stoczni pojawia się coraz więcej ekspertów, którzy pomagają robotnikom formułować postulaty. Jest Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek i inni. Robotnicy byli już inni od tych z roku 1970. Pod koniec lat 70. powstały na Wybrzeżu Wolne Związki Zawodowe. Liczyły na początku 20 osób, a w czasie wybuchu strajku nie więcej niż pół setki, ale o ich działaniach wiedział niemal cały Gdańsk. Świadomość tych robotników była duża, wiedzieli, jak walczyć o swoje i jakie warunki stawiać władzy.
To nie była rewolucja
Trzeba jednak pamiętać, że kiedy strajki trwały już na dobre, ich celem nie była rewolucja, obalenie dotychczasowej władzy. Robotnicy chcieli wywalczyć sobie skrawek niezależności, by czuć się mniej spętanymi w komunistycznym kraju. Wtedy też głos zabiera kilkudziesięciu najwybitniejszych intelektualistów, którzy w swoim apelu do władz mówią, że nie można, bez słuchania społeczeństwa rządzić w kraju.
Ludzie w stoczni są wymęczeni. Nikt nie kryje napięcia, obaw, że wielki brat, jak nazywano naszego sąsiada może przyjść nam z internacjonalistyczną pomocą. Robotnicy spali gdzie popadnie, na podłodze, na ławkach, na styropianie. Najczęściej każdy na swoim wydziale. Czterech bram, jakie prowadziły na teren stoczni pilnowały specjalne robotnicze straże. To one wydawały przepustki na przykład ekspertom, którzy przyjeżdżali z Warszawy. Wielu dziennikarzy reżimowej prasy nie miało prawa wstępu na teren zakładu. A już najbardziej tępiono telewizję. To wtedy po raz pierwszy pojawiły się napisy – Telewizja kłamie. Potem będą się one pojawiać często już po wprowadzeniu stanu wojennego.
Oparcie w religii
Brama numer 2, ta najsłynniejsza w całej stoczni była udekorowana kwiatami, portretami papieża, polskiego papieża Jana Pawła II. Robotnicy mieli w nim moralne oparcie, podobnie, jak w księżach swojej parafii. Odbywały się msze święte, które podtrzymywały strajkujących na duchu. Bo było ciężko. Nawet ksiądz Henryk Jankowski, późniejszy prałat z parafii św. Brygidy w Gdańsku przyzna po latach, że kiedy szedł na teren stoczni, spisał testament. Wiedział, że władza nie odpuści, będzie gnębić, a być może i strzelać do robotników. Jak w roku 1956, czy potem w roku 1979 na Wybrzeżu.
Pierwszą mszę na terenie stoczni odprawiono 17 sierpnia. Odprawił ją ksiądz Jankowski. Po mszy robotnicy wkopali w ziemię drewniany krzyż, na którym powiesili zdjęcia Jana Pawła II. To był hołd dla tych, którzy polegli w roku 1970. Decyzję i to ryzykowną o odprawieniu mszy podjął ówczesny wojewoda gdański Jerzy Kołodziejski. Bał się ją podjąć ówczesny pierwszy sekretarz partii w Gdańsku Tadeusz Fiszbach, który po latach wynosił swoje przywiązanie do robotniczego protestu i idei ruchu.
Racje dla wszystkich
Na początku było krucho z jedzeniem, ale z czasem delegaci z poszczególnych zakładów, którzy zgłaszali się do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego donosili, co kto miał: mleko, kiełbasę, chleb. To wszystko było potem sprawiedliwie dzielone wśród strajkujących. Nie brakowało też papierosów. Donosili je stoczniowcom gdańszczanie, ich rodziny, bliscy, nawet korespondenci zagraniczni. Tylko alkoholu nie było na terenie stoczni. Straże na bramach pilnowały, by ktoś nie wniósł wódki, czy wina. Oficjalnie na terenie całego regionu gdańskiego obowiązywała prohibicja, ale przecież nie w takich sytuacjach Polacy radzili sobie.
Z raportów bezpieki wynikało, że na miejscowych melinach przebicie na butelce wódki było pięciokrotne, a nawet jeszcze dwa razy większe. A mimo to nikt nie ryzykował wnoszenia alkoholu na teren stoczni. Chwile to były tak podniosłe, że jeden uważał na drugiego, by nie doszło do prowokacji, wygłupów, ekscesów.
Robota dla ekspertów
Od 24 sierpnia działała już komisja ekspertów, która nie tylko formułowała zasady rozmów ze stroną rządową, ale brała w nich udział. Nadal jednak Gdańsk był odcięty od reszty kraju. Ludzie w innych regionach nie bardzo wiedzieli, co się tam dzieje. Czuło się atmosferę napięcia, wyczekiwania, ale i strachu. A w Gdańsku tymczasem szalała bezpieka. Wzmocniły ją posiłki z Warszawy. Specjalna operacja pod nazwą „Lato 80”, miała na celu zbieranie informacji o tym, co się dzieje za bramami stoczni. I, o ile bezpieka miała pełne rozeznanie sytuacji w mieście, w całym regionie, tak za bramą była ślepa i głucha. Wielu jej kapusiów nie miało technicznych możliwości raportowania.
Wreszcie przełom25 sierpnia o istnieniu Międzyzakładowego komitetu Strajkowego i postulatach stoczniowców dowiedzieli się z lokalnych gazet i telewizji mieszkańcy Trójmiasta. Nadal jednak przerwane były łącza z resztą kraju. Władza liczyła, że uda się jej złamać opór robotników, że pieniędzmi raz jeszcze załatwi się sprawę. Bo przecież podłoże buntu w stoczni nie było polityczne, tylko ekonomiczne. No, i zwolnienie Anny Walentynowicz. Ta drobna kobieta została na mocy decyzji dyrekcji zakładu przesunięta z suwnicy do roboty w magazynie. Żeby nie miała kontaktu z ludźmi, żeby – jak mówiono w dyrekcji – nie jątrzyła.
Walentynowicz nie przyszła do nowej pracy przez kilka dni. Personalny wykorzystał to i zwolnił panią Anię. Stanęli w jej obronie robotnicy. A zwolniono Walentynowicz 9 sierpnia. I to dokładnie na pięć miesięcy przed przejściem pani Ani na emeryturę. To zwolnienie miało też dramatyczny przebieg, bo kiedy Walentynowicz przyszła do stoczni po pieniądze, zakładowi strażnicy rzucili się na nią, wykręcili jej ręce i samochodem zawieźli do działu kadr. Tam wręczono jej wymówienie.
Wicepremier mięknie
Kiedy 26 sierpnia wznowiono rozmowy z wicepremierem Jagielskim, ten nawet zasugerował, że po przeprowadzeniu wolnych wyborów do władz związkowych, ale tylko w Trójmieście, można będzie w przepisach zapisać nawet, że w szczególnych sytuacjach robotnicy mieliby prawo do .. strajku. To musiało wiele kosztować wicepremiera, który starał się przypodobać robotnikom, a tak naprawdę miał wyraźne polecenie Warszawy: trzeba jak najszybciej zakończyć ten protest.
Sprzeciw Gwiazdy
Andrzej Gwiazda, jeden z liderów strajku, postawił wtedy sprawę jasno: nie ma co się spieszyć z podpisywaniem porozumienia na łapu capu. Bo, jak się dobrze go nie przygotuje, to robotnicy za jakiś czas znów będą musieli podjąć strajk. Lepiej więc sprawę dopracować w szczegółach. Władza nie miała żadnych sprzeciwów wobec postulatów płacowych stoczniowców, a więc podwyżki o tysiąc złotych na osobę i wypłacenie tak zwanego dodatku drożyźnianego. Władza liczyła, że tym kupi robotników. I prawie jej się udało. Bo był przecież taki zwrot w gdańskim strajku, kiedy w zasadzie stoczniowcy już go kończyli. I dopiero zdecydowana postawa delegatów innych zakładów, którzy powiedzieli: zawalczcie też i o nas, kazała pracownikom tego największego zakładu pracy w Gdańsku podjąć strajk na nowo.
Warszawa już wieOd kilku godzin, a było to 26 sierpnia była już łączność Gdańska z Warszawą i już nie można było mówić, że to tylko chwilowe przerwy, że strajkujący rujnują gospodarkę. O buncie w Gdańsku dowiadywały się inne regiony i od razu przyłączały się do akcji protestacyjnej. To była fala, która zaczynała zalewać cały kraj.
Z każdym kolejnym dniem przybywało politycznych postulatów. Z ust Gwiazdy i Walentynowicz padają żądania uwolnienia więźniów politycznych. Eksperci strony strajkującej domagają się zniesienia cenzury. Coraz częściej pada to podstawowe żądanie – wolne związki zawodowe.
Postulaty idą w świat
Kraj poznaje wreszcie słynne 21 postulatów strajkujących w Gdańsku. Korespondent „Sztandaru Młodych” w tamtym czasie Marek Ryczkowski przekazuje postulaty do Warszawy. Kierownictwo gazety decyduje się na ich wydrukowanie. Trwa potem wyścig kolportażu i bezpieki. Za samochodami rozwożącymi gazetę jeżdżą pojazdy z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i zabierają całe nadziały z kiosków. Wszystkiego nie udaje się jednak bezpiece zabrać.
W tym samym czasie w Gdańsku i okolicach pracują pełną parą maszyny drukarskie, które komitety strajkowe dostały od Szwedów. Wydawany jest biuletyn strajkowy, który od razu trafiał do robotników na terenie stoczni. 28 sierpnia wśród strajkujących trwoga, bo strona rządowa nie stawiła się na rozmowy. Wiadomo było, że kością niezgody jest postulat wolnych związków zawodowych. I Wałęsa i Gwiazda i inni przywódcy strajku wiedzieli, że tylko one są w stanie zapewnić realizację postulatów robotniczych. Sam Wałęsa powiedział niedawno, że obawiał się najgorszego, to znaczy siłowego rozwiązania.
– Wiedziałem jednak, że jak wtedy się nie uda, to uda się za następne dziesięć lat – mówi Wałęsa.
Nie opuszczać zakładu Robotnicy zarówno Gdańska, jak i Szczecina pamiętali jeszcze dramat z roku 1970. Wtedy robotnicy wyszli na ulice, palili komitety, atakowali milicję. Ta otworzyła ogień do protestujących. Doszło do masakry.
Podobnie było w Gdańsku. Rozmowy na terenie stoczni, żadnego wiecowania na ulicach. Nikt nie chciał popełnić błędu roku 1970.
Zbliżał się czas zakończenia strajku. 30 sierpnia strona rządowa łamie się, godzi się na wiele postulatów robotników Gdańska. Wałęsa jeszcze rzutem na taśmę domaga się wypuszczenia zza krat dopiero co aresztowanych opozycjonistów.
Historyczny moment
31 sierpnia 1980 roku. Te sceny zostały upamiętnione w wielu filmach. Sala BHP w stoczni. Zaduch, upał, nie ma czym oddychać. Po obu stronach siedzą niedawni jeszcze przeciwnicy. Wielu robotników trzyma w dłoniach prymitywne magnetofony, rejestrują ostatnie momenty rozmów. Przez cały czas zakładowy radiowęzeł przekazuje informacje do kilku tysięcy robotników, którzy czekają na placu stoczniowym.
To najnowsza historia Polski. Podpisanie w Gdańsku porozumień sierpniowych. Wałęsa i Jagielski. Ten pierwszy z sumiastym wąsem, pewny siebie z gigantycznym długopisem w garści i fotografią Matki Boskiej wpiętą w klapę marynarki. Ten drugi wystraszony, mówiący łamiącym się głosem o tym, że dogadaliśmy się jak Polak z Polakiem. Kiedy opuszcza salę BHP podchodzi od jednego z zachodnich fotoreporterów i lichą francuszczyzną prosi go o zdjęcia. Zdjęcia z momentu podpisania porozumienia. Jakby to było w tamtej chwili najważniejsze.
Wałęsa przemawia. Słuchają go tysiące zgromadzonych na placu. Mówi, że nie załatwiono wszystkiego, ale to, co było możliwe, zostało załatwione. Euforia, bo ludzie wiedzą, że do Sejmu trafi projekt ustawy o łagodzeniu cenzury. Jest obietnica wolnych związków zawodowych. Będą rewizje w procesach politycznych i wiele innych ustępstw komunistycznej władzy.
Korespondenci prasy zagranicznej, tej z Zachodu, padają w ramiona robotników. Ci z demoludów przecierają oczy ze zdumienia. Nie wierzą jeszcze, że władza ludowa zgodziła się na takie ustępstwa. W ówczesnych gazetach w Związku Sowieckim, Czechosłowacji i Niemieckiej Republice Demokratycznej ani słowa o historycznym porozumieniu. Momentalnie zmieniają ton gazety reżimowe. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cytują słowa Wałęsy, dostojników kościelnych i partyjnych bonzów, którzy starają się przymilać robotnikom. Partyjni jednak na każdym kroku podkreślają, że po tak długich przerwach w pracy, bo słowo strajk jakoś nie może im przejść przez gardło, pora wreszcie na rzetelną i wydajną produkcję.
A potem był kilkunastomiesięczny karnawał, jak to nazwano, „Solidarności”. Z każdym jednak miesiącem widać było, że władza ma w głowie jedno – złamanie ruchu, który dokonał wyłomu w komunistycznym imperium. Dziś to, co się stało wtedy, w sierpniu roku 1980, jest różnie przez Polaków oceniane. Trzy czwarte Polaków twierdzi , że życie po tych wydarzeniach zmieniło się na gorsze, a tylko co czwarty uważa, że jest jednak lepiej.
Połowa Polaków dostrzega zasługi „Solidarności”, tej pierwszej, która zmieniła bieg historii i całą Polskę. Dziś najbardziej niezadowoleni są starsi ludzie, powyżej 65. roku życia. Niskie emerytury, dookoła bieda. Jest paradoksalne, że najlepiej zdobycze polskiego Sierpnia oceniają 18-19-latkowie, którzy tamtych dni nie mogą przecież pamiętać. Ale to oni mówią, że dzięki „Solidarności” żyją w wolnym kraju, mają perspektywy.
Cierniste bezrobocie
Kiedy zapytano Polaków, co uważają za największą klęskę „Solidarności”, aż 85 procent odpowiada : bezrobocie. Dla połowy sukcesem było wywalczenie wolności słowa, a wśród zasług tego ruchu wywalczona przez niego niepodległość znalazła się dopiero na czwartym miejscu wśród sukcesów. Dostrzegł ją zaledwie co trzeci pytany na tę okoliczność Polak.
Bartosz Janicki
Fotografie: Erazm Ciołek
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
TANIE KURSY UK NA WSZYSTKIE WOZKI WIDLOWE I MASZYNY BUDOWLAN...
Kursy szkolenia uprawnienie itp....
Chcesz odmienić swoją sytuację materialną i zaczac zarabiac ...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Przestań ubiegać się o nisko płatne prace!!!Zmień swoją rzec...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Kursy szkolenia uprawnienie itp....
Chcesz odmienić swoją sytuację materialną i zaczac zarabiac ...
Szukasz pracy? podnies swoje kwal...
-kurs na operatora KOPARKI CPCS najlepiej platny zawod w ang...