MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

21/08/2005 12:27:15

Nieznośny cień butelki

Alkohol jest w Londynie wszechobecny nie tylko podczas weekendu. Ludzie piją w pubach, parkach, na ulicach i w domowych enklawach. Niektórzy są uzależnieni od alkoholu. Stracili kontrolę nad swoim życiem. Jednak nie wszyscy przyznają się do bezsilności wobec trunków z procentami. Uznanie tej bezsilności to pierwszy krok na trudnej drodze do opanowania nałogu.

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii

Niełatwo jest powiedzieć: „Jestem alkoholikiem”. Gdzie przebiega granica między piciem „normalnym”, to jest na zasadzie: „mogę, ale nie muszę” a piciem nałogowym? Gdzie zatraca się tę lekkość przy podejmowaniu decyzji związanej ze spożywaniem alkoholu? Na to pytanie każdy pijący musi odpowiedzieć sobie sam.

„Piłem, żeby nie zwariować”
„Najpierw piłem dla przyjemności, potem żeby czuć się normalnie, a na końcu to już chyba tylko po to, żeby nie zwariować. Ta butelka wystawiła mnie do wiatru! A obiecywała tak wspaniałe życie. Nadal żyję w jej cieniu. Przecież dla alkoholika kieliszek wódki to za dużo, a pełne wiadro za mało. Ciągle muszę o tym pamiętać”.
Te zdania to fragment „piciorysu” marynarza z Gdyni. Pisałem o nim kilka lat temu. Miał wówczas 50 lat i dwunastoletni okres abstynencji za sobą. Zapadły mi w pamięć, bo trafnie oddają istotę obcowania z alkoholem.

„Śmierć w wyniku utraty ciepła”
Prosi, żeby nazywać go R. Był wtedy wychowawcą w Zakładzie Poprawczym w Białymstoku. Miał 30 lat. Po wyczerpującym, nocnym dyżurze pojechał na zorganizowaną przez zakład wycieczkę do Warszawy. Podczas obiadu w warszawskiej restauracji wypił setkę wódki i piwo. W drodze powrotnej autokar okazał się niesprawny. Po różnych perypetiach uczestnicy wycieczki dotarli do hotelu w Łomży. Pił wraz z kolegami w hotelowym barze. Potem, z zakładowym lekarzem, pił jeszcze w autobusie. W Białymstoku lekarz poszedł do swojego gabinetu po spirytus. Czekał na niego przed zakładem. Nie spotkali się. Noc była mroźna, padał śnieg. Mocno oszołomiony alkoholem krążył po osiedlu domków jednorodzinnych. Pokryte śniegiem domy były do siebie podobne. Nie mógł trafić do tego, w którym mieszkał. Marzył o tym, żeby zasnąć. Znalazł w końcu jakiś pusty, niewykończony budynek. Wszedł do środka i położył się na deskach. „Jeśli teraz zasnę, to już się nie obudzę”- przemknęła mu przez głowę myśl. Odpędzał ją, ale wracała. Zmusił się do wstania.
Błąkał się po przysypanych śniegiem uliczkach do rana. Zadawał sobie ból, żeby nie zasnąć. Wreszcie ktoś wskazał mu drogę do domu. Gdy po południu poszedł do pracy, dowiedział się, że lekarz nie żyje. Zwłoki znaleziono na schodach domu niedaleko zakładu. W akcie zgonu stwierdzono:„Śmierć nastąpiła w wyniku utraty ciepła”.

„Mam teraz wewnętrzną busolę”
 To zdarzenie, jak i wiele innych, mniej lub bardziej drastycznych, nic nie zmieniło w jego życiu. Wiedział, że alkohol działa na niego destrukcyjnie, ale pił intensywnie, z krótkimi przerwami, jeszcze przez kilkanaście lat. Przestał dwa lata temu. Znajomy poprosił go, żeby poszedł z nim na mityng Anonimowych Alkoholików. Bywał na mityngach już wcześniej. Nie pił przez kilka miesięcy, ale w końcu zawsze sięgał po butelkę z alkoholem. Tym razem mityng odbywał się w ośrodku dla osób uzależnionych. Pod wpływem nieokreślonego impulsu, po kilku spotkaniach AA, zapisał się na terapię.
W grupie, do której trafił, było kilkanaście osób w różnym wieku. – Przeważali młodzi ludzie – mówi R. - Niektórzy byli uzależnieni „krzyżowo”: od alkoholu i od narkotyków.
„Do grupy trafiłem po podpisaniu kontraktu. Składając podpis zobowiązałem się przede wszystkim do abstynencji alkoholowej i aktywnego uczestniczenia, przez 6 miesięcy, w zajęciach terapeutycznych. Tolerowano tylko trzy nieobecności. Reguły gry wydawały mi się uczciwe. Byłem, co istotne, nastawiony do terapii pozytywnie. Spotykaliśmy się trzy razy w tygodniu, zajęcia trwały trzy godziny. Była teoria i praktyka. Teoria, to na przykład zasada HALT (od ang. słów: hungry - głodny, angry - zły, lonely - samotny, trauma - uraz  – przyp. Z.P.), zgodnie z którą alkoholik powinien unikać głodu, złości, samotności i stresu. Omawialiśmy ją.
Uczestnicząc w psychodramach uczyłem się skutecznie odmawiać, gdy ktoś zaproponuje mi alkohol. Musiałem prowadzić dwa dzienniki („głodu” alkoholowego i uczuć) oraz pisać krótkie rozprawki na określony temat. Mój dziennik „głodu” był nieciekawy. Po prostu nie miałem ochoty na alkohol. Nawet we śnie. Sumiennie pisałem o emocjach. Uczucia są ważne. Przekonania można zweryfikować, natomiast uczucia zawsze są prawdziwe. Także te, które są wywołane przez informacje fałszywe. Nieprawdziwa wiadomość o śmierci bliskiej osoby wywołuje prawdziwy ból.
Często działamy pod wpływem uczuć. Ale nie jesteśmy ich niewolnikami. Zmieniając sposób myślenia o rzeczywistości, możemy inaczej tę rzeczywistość czuć. W zatłoczonym autobusie może drażnić nas siedzący młodzieniec, gdy obok stoi starsza kobieta. Chłopak wstaje i okazuje się, że ma nogę w gipsie. Co czujemy?
Po trzech miesiącach napisałem, według wyznaczonego „klucza”, pracę i przeszedłem do grupy zaawansowanej. Ta praca to był taki uporządkowany „piciorys”. Oprócz zajęć grupowych spotykałem się indywidualnie z terapeutką. Ja mówiłem, ona słuchała i zachęcała do zwierzeń. Wspólnie snuliśmy refleksje nad moimi przeszłymi i aktualnymi przeżyciami. Terapia pochłaniała mnóstwo czasu, ale dzięki niej lepiej siebie poznałem. Pisanie, czasem uciążliwe, zmusiło mnie do refleksji nad sobą. Bardziej teraz siebie rozumiem. No i przestałem być korkiem na alkoholowej fali. Mam wewnętrzną busolę. Żyję bardziej świadomie” – konkluduje R.

„Chcesz im to zrobić?”
Tuż przed wygaśnięciem kontraktu wykluczono go z grupy. „Podczas przerwy kolega poprosił, żebym poszedł z nim do sklepu. – Dwa piwa proszę – rzucił do sprzedawcy. Myślałem, że żartuje. – Muszę się napić. Jeśli nie chcesz patrzeć, to wypiję za sklepem – zwrócił się do mnie. Wypił te piwa i wróciliśmy na zajęcia. Nikt nie zorientował się w sytuacji. Ja milczałem. Złamałem tym samym ustalone wcześniej reguły postępowania. Sumienie nie dawało mi spokoju. Poprosiłem znajomego, z kręgu trzeźwiejących alkoholików, o radę. – Ty jedziesz do Anglii. Oni mają przed sobą maratony (ostatni kilkumiesięczny etap terapii – przyp. Z.P.). Po trudnych sześciu miesiącach zostało tylko kilka osób w grupie. Zostawiasz ich z facetem, który lekceważy zasady. Chcesz im to zrobić? – zapytał patrząc mi w oczy. Spuściłem wzrok.
Następnego dnia spotkałem się z kolegą. – Jutro na zajęciach przyznasz się do tego, że piłeś – powiedziałem. – Przecież to tylko dwa piwa – odparł. – Jeżeli ty tego nie zrobisz, to ja to powiem – dodałem. Przyznał się. Ja ujawniłem, że od początku o tym wiedziałem. Wykluczono nas z grupy. Mogliśmy jednak zacząć terapię od nowa. Ja wyjechałem do Anglii, kolega zrezygnował. Pije do dzisiaj. To zdarzenie nauczyło mnie, że w pewnych sytuacjach życiowych nie ma miejsca na kompromisy” - stwierdza R.

„Pijany papierowy tygrys”
W Anglii R. przez przypadek znalazł się w Slough, miasteczku w pobliżu Londynu. Zamieszkał w kwaterze kontrolowanej przez zorganizowaną grupę przestępczą, wyłudzającą pieniądze od emigrantów z Polski. „Ta grupa dysponowała wieloma mieszkaniami. Panowała w nich atmosfera nieokreślonego zagrożenia. Oszukani ludzie ostro w tych kwaterach pili. Nie pracowali. Dochodziło do konfliktów. Sami stwarzali sobie piekło.
Tam gdzie mieszkałem było inaczej. Czuliśmy się zagrożeni, ale wszyscy znaleźli pracę. Alkohol pojawiał się rzadko i w niewielkich ilościach. Żyliśmy zgodnie. Żartowaliśmy, że to jest pokazowa kwatera „mafii”. Któregoś dnia do domku przyszli dwaj pijani faceci. Przynieśli ze sobą trochę piwa. Twierdzili, że przyszli nam pomóc. Z każdym piwem mówili coraz bardziej od rzeczy. Nie wytrzymałem i powiedziałem, żeby sobie poszli. W pokoju zrobiło się cicho. Jeden z osiłków podszedł do mnie i zamarkował uderzenie „z główki”. Bałem się, ale nie okazałem strachu. Trochę się zdziwił. – Ty nie wiesz z kim k... masz do czynienia – wychrypiał. – Z kim? – spytałem grzecznie. – Kulka jestem! – wrzasnął osiłek i machnął mi łapą przed oczami. Cofnąłem się. „Pijany papierowy tygrys”- pomyślałem. Strach minął. Czułem, że osiłek mnie nie uderzy. Miałem rację. Faceci odgrażali się jeszcze. W końcu wyszli. Podziękowałem w duchu terapeutom z ośrodka. Terapia wzmocniła mnie psychicznie” – opowiada R.

„Nie wiedzieli, że mi pomogli”
Tego roku, podczas drugiego pobytu w Anglii, R. uczestniczył w kilku mityngach AA w Londynie. „W trakcie terapii przestałem chodzić na mityngi AA. Nudziły mnie. Ludzie mówili długo i często nie na temat. Po pewnym czasie wiedziałem, co kto powie. Miałem wrażenie, że członkowie wspólnoty drepczą w miejscu. Sam fakt, że nie piją utożsamiają z życiowym sukcesem. Oczekują, że to „siła wyższa” rozwiąże większość ich problemów i pomoże wytrwać w abstynencji.
W Londynie poszedłem na mityng, bo czułem się samotny. Byłem też ciekaw jak wyglądają takie spotkania poza Polską. Poznałem sympatycznych ludzi. Dobrze się wśród nich czułem. Wzruszyłem się, gdy czytałem Dezyderatę. To piękny tekst. Wychodziłem z tych spotkań naładowany pozytywną energią. Na jednym z mityngów rozmawialiśmy o pomaganiu innym. Zapamiętałem takie zdanie: Najbardziej pomogli mi ci, którzy nie wiedzieli o tym, że mi pomagają. Może oczekiwałem od wspólnoty AA zbyt wiele? Czy przyjazna atmosfera, zrozumienie i czasem trafna myśl to mało?” – zastanawia się R.

„Sprawa smaku”
„Zbigniew Herbert, w znanym wierszu, udowadniał, że socjalistycznej rzeczywistości nie mógł zaakceptować ktoś, kto ma dobry smak. „Pijane myślenie”, bełkot, rozedrgane ciało, cuchnący oddech, opuchnięta twarz, przekrwione oczy... To też „sprawa smaku”. Poza tym picie nałogowe jest po prostu nudne. Tylko żeby się o tym przekonać, trzeba przestać pić” – kończy swoją opowieść R.

PS. Dedykuję ten tekst wszystkim, którzy związani są z ośrodkiem przy ulicy Chopina w Starogardzie Gdańskim.

Zbigniew Pluciński

Dorota Maglo, psychoterapeuta w państwowym sektorze brytyjskiej służby zdrowia (NHS), prowadzi też w Londynie prywatną praktykę w zakresie psychoterapii indywidualnej:

W pracy terapeutycznej stosuję metodę egzystencjalną. Na ten nurt psychoterapii miały wpływ myśli filozoficzne jak również teorie ludzkich zachowań. W ramach tradycji egzystencjalnej ludzkie problemy nie są postrzegane jako stany chorobowe, które wymagają leczenia, a zachowania nie są klasyfikowane w kategoriach zaburzeń patologicznych. Ja nie postrzegam alkoholizmu jako choroby. Jeżeli jest to choroba, to trzeba ją leczyć. Alkoholik postrzegany jest wówczas w sposób bardzo zredukowany - jako pacjent. Wynikają z tego określone konsekwencje: przykleja się komuś etykietkę, która alienuje tę osobę. Każdy powinien sam zastanowić się, czy alkohol zaburza jego funkcjonowanie w rzeczywistości, czy powoduje dyskomfort psychiczny. Po alkohol sięgają często ludzie, którzy mają słabszą strukturę psychiczną, niższy próg tolerancji na trudności, które niesie życie.
Kiedyś przyszedł na sesję czterdziestoletni mężczyzna. Nie pił już od jakiegoś czasu. Miał problem z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi. Wręcz bał się wychodzić na ulicę. Nie radził sobie z załatwianiem prostych spraw. Był zagubiony, cierpiał na bezsenność. Życie wydawało mu się bez sensu, pozbawione perspektyw. Ten mężczyzna był wyalienowany od samego siebie. Nie miał poczucia kontroli nad własnym życiem. Celem terapii nie było to, żeby wytrwał w abstynencji, ale żeby znalazł motywację do życia. On musiał znaleźć w rzeczywistości coś, co miałoby dla niego wartość. Musiał odzyskać poczucie wolności osobistej. Poczuć, że ma możliwość wyboru i sam kieruje własnym życiem, a nie jest bezsilną ofiarą.
Silne koncentrowanie się na utrzymywaniu abstynencji, postrzeganie jej jako sukces, może prowadzić do zaniedbywania rozwoju osobistego, własnej relacji z sobą, innymi i światem.
Często przychodzą do mnie ludzie, którzy są podwójnie wyalienowani: jako emigranci w obcym środowisku oraz od samych siebie. Są chwiejni wewnętrznie, mają słabe poczucie własnego „ja”. W terapii egzystencjalnej duży nacisk kładzie się na poczucie odpowiedzialności osobistej za własne życie. Chodzi o to, żeby dokonywać wyborów zgodnie z własnym systemem wartości, życiową filozofią. Osoby uzależnione zrzekły się odpowiedzialności za dokonywanie trudnych wyborów. Nie chcą zmagać się z życiowymi sytuacjami, doświadczać czasem przykrych i bolesnych emocji. Mają tendencje do czucia, że są zdeterminowani przez czynniki zewnętrzne. Nie powinno się im pozwalać, żeby tłumaczyli swoje zachowania chorobą, nieszczęśliwym dzieciństwem etc.
 
Wykaz mityngów AA grup polskojęzycznych w Wielkiej Brytanii

Poniedziałek, godz. 20, kościół katolicki pw. św. Jana Ewangelisty, St. John's Hall, Ravenna Road, Londyn SW 15 6AW, stacja metra: East Putney.

Wtorek, godz. 20, polski kościół katolicki pw. św. A. Boboli, 18 Greenside Road, Londyn W7, stacja metra: Ravenscourt Park.

Środa, godz. 18, polski kościół pw. św. Stanisława i św. Wawrzyńca, (niedaleko Klubu Polskiego), Duke Street, Northampton NN1 3BA.

Czwartek, godz. 20, kościół pw. Chrystusa Króla, (wejście z tyłu kościoła do biblioteki), 211 Balham High Road, Londyn  SW17 7BQ, stacja metra: Balham.

Sobota, godz. 17.30, polski kościół pw. NMP Matki Kościoła (sala Maksymiliana Kolbego), 2 Windsor Road, Londyn W5 5PD, stacja metra: Ealing Broadway.

Niedziela, godz. 16.30, polski kościół pw. św. Stanisława i św. Wawrzyńca, (niedaleko Klubu Polskiego), Duke Street, Northampton NN1 3BA.

Niedziela, godz. 20.15, polski kościół pw. NMP Matki Kościoła (sala ks. Jerzego Popiełuszki), 2 Windsor Road, Londyn W5 5PD, stacja metra: Ealing Broadway.

 

 

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska