MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

18/08/2005 18:11:36

Wywiad z Aleksandrem Kropiwnickim

Aleksander Kropiwnicki ma 43 lata. Pochodzi z Warszawy. Przed przyjazdem do Londynu był przez 15 lat dziennikarzem, specjalizującym się m.in. w problematyce międzynarodowej. Ostatnio zajmowane stanowisko to z-ca redaktora naczelnego miesięcznika turystycznego „Voyage”. W latach 2000-2001 był też członkiem gabinetu politycznego Ministra Spraw Zagranicznych Władysława Bartoszewskiego. Od 2001 r. jest szefem Wydziału Promocji, Prasy i Informacji Ambasady RP w Londynie.Żonaty, dwie córki w wieku 12 i 17 lat. Jego hobby to literatura przełomu XIX i XX wieku, historia, polityka międzynarodowa i turystyka.

Reprezentowanie Polski za granicą to zaszczyt
– rozmowa z attache prasowym polskiej ambasady w Londynie, Aleksandrem Kropiwnickim

Portland Place mieści się niedaleko Oxford Street i tętniącego życiem centrum miasta. Wzdłuż niezwykle długiej ulicy swoje siedziby mają ambasady i konsulaty wielu krajów świata – przy niektórych zawsze stoją kilometrowe kolejki, przy innych panuje względny spokój. Przy polskim konsulacie stoi grupka osób oczekujących na załatwienie swoich spraw, ja udaję się do ambasady, w której o pracy polskiej dyplomacji rozmawiam z attache prasowym, Aleksandrem Kropiwnickim.

 

- Kilka tygodni temu Londyn stał się celem terrorystycznych ataków, w których ucierpieli i zginęli także Polacy. Jak te tragiczne wydarzenia przyjęła polska ambasada, jak przyjął je Pan – osoba, która po zamachach udzielała informacji polskim mediom?

- Moją rolą było przede wszystkim przekazywanie polskim, a w kilku przypadkach także brytyjskim środkom masowego przekazu, informacji o osobach narodowości polskiej, o których losy obawiali się bliscy. Informacje uzyskiwałem z Konsulatu Generalnego RP w Londynie. Konsulat pozostawał w stałym kontakcie z brytyjskimi władzami, a także ze służbą zdrowia. Przyjmował też zgłoszenia od osób zaniepokojonych losami bliskich w Wielkiej Brytanii. W pewnym momencie Konsulat poszukiwał aż 38 osób, które nie kontaktowały się z bliskimi po zamachach z 7 lipca. Oczywiście ogromna większość przebywających tu Polaków zachowała się odpowiedzialnie i skontaktowała się po zamachach z rodzinami. Widzieliśmy, że i „Cooltura” zaangażowała się w działania na rzecz odnajdywania ludzi poszukiwanych przez ich bliskich.
Jak ambasada przyjęła zamachy? Z powagą i bólem. Pamiętamy o trzech Polkach, które wtedy zginęły. Pamiętamy o wszystkich śmiertelnych ofiarach zamachów terrorystycznych z 7 lipca. Warto wspomnieć, że wśród nich był Giles Hart – w latach 80. jeden z najbardziej zaangażowanych brytyjskich zwolenników Solidarności. Giles Hart został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP.
Zamachy nie wpłynęły na tryb pracy ambasady, chociaż oczywiście nie zlekceważyliśmy zagrożenia. Polskie placówki w Londynie pracowały normalnie, również w dniu zamachów i to się jakoś wpisało w spokojną, odpowiedzialną reakcję całego Londynu na ataki terrorystyczne. Należy podkreślić, że ani po 7 lipca, ani po nieudanych zamachach z 21 lipca w stolicy Zjednoczonego Królestwa nie doszło do wybuchu paniki.

- Korzysta Pan ze środków komunikacji publicznej?

- Nie codziennie, ale owszem, korzystam.

- I nie odczuwa Pan po zamachach niepokoju, wchodząc na przykład do metra?

- Odczuwam niepokój, że w londyńskim metrze nadal nie przeprowadza się istotnej modernizacji i zdarzają się opóźnienia. To smutne, że takie wspaniałe miasto ma metro, którego funkcjonowanie pozostawia czasem coś do życzenia. Przypomnę, że kilka lat temu, wskutek wypadku, na wiele miesięcy została wyłączona z ruchu linia Central. A mówiąc poważnie: nie zamierzam umniejszać zagrożenia ze strony terrorystów. Należy być ostrożnym i zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła, ale to nie jest koniec świata.

- Ostatnio w kręgach polskiej emigracji w Londynie pojawiła się dyskusja na temat rzekomej niechęci starszej, powojennej emigracji do nowej fali Polaków przybywających do Wielkiej Brytanii. Czy Pan rzeczywiście zauważa takie zjawisko? 

- Nie zauważyłem jakiejś zasadniczej niechęci starszej emigracji do młodych Polaków, przyjeżdżających do Anglii. Osobiście nie spotkałem się z czymś takim. Nie zauważyłem też programowej niechęci młodych do starszych. Być może wśród młodych daje się czasem zauważyć niejaką niepewność - dlatego, że oni dopiero zaczynają tworzyć pisma, stowarzyszenia. Aktywność młodych Polaków w Wielkiej Brytanii jest zauważalna i jeśli tak dalej pójdzie, to rezultaty za jakiś czas mogą być godne uwagi. Dlatego wydaje mi się, że domniemany spór między „starymi” i „młodymi” jest problemem dość sztucznym. Te dwa światy będą się przenikały. Już się przenikają. Jestem więc optymistą w tej sprawie.

- Co w takim razie myśli Pan o Polakach, którzy tu przyjechali tuż po naszej akcesji do Unii Europejskiej?

- Nie należy ich wrzucać do jednego worka. Inaczej można mówić o młodym robotniku budowlanym, inaczej o doświadczonym kierowcy autobusu, jeszcze inaczej o studentce, która przyjeżdża uzupełnić edukację, o stażyście w kancelarii prawnej czy biznesie. Ktoś przyjeżdża na wakacje do pracy sezonowej. Ktoś inny przyjeżdża na dłużej i zostaje na rok, dwa, na kilka lat, a to całkiem zmienia postać rzeczy – to już jest ktoś, kto nie tylko płaci w tym kraju podatki i zajmuje wakujące miejsca pracy, ale również ktoś, kto wydaje tu pieniądze.
Od przystąpienia Polski do Unii minęło niewiele czasu, ale już zaszły pewne zmiany wśród Polaków przyjeżdżających tu do pracy. W maju 2004 roku wielu naszych rodaków przyjechało do Londynu „na ślepo”, bez znajomości języka, bez żadnej wiedzy o tym, kto ich zatrudni. Takich ludzi przyjeżdża teraz mniej. Znaczna część tamtej pierwszej fali odpłynęła bardzo szybko z powrotem, gdy rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż oczekiwania. Prezes Zjednoczenia Polskiego Jan Mokrzycki starał się na łamach mediów zarówno polskich, jak i brytyjskich ostrzegać Polaków wybierających się do Wielkiej Brytanii, że powinni mieć pewną wiedzę o kraju, do którego jadą i o ewentualnych pracodawcach; powinni także poznać przynajmniej podstawy języka angielskiego. Coraz więcej osób stosuje się do tych wskazówek. W mediach brytyjskich pracownicy polscy są zazwyczaj chwaleni. Podkreśla się ich przydatność dla brytyjskiej gospodarki.
Myślę, że większość pracowników polskich po zarobieniu tu pewnej ilości pieniędzy wróci do kraju, gdzie zapewne powstaną już wkrótce nowe możliwości i stanowiska pracy na skutek członkostwa w UE. Być może niektórzy zechcą pozostać w Wielkiej Brytanii, na przykład założą tu rodziny. W naszych czasach trudno jednak uważać taki wybór za dramatyczną decyzję o emigracji. Wszyscy żyjemy w Unii Europejskiej.

- W jakim stopniu sytuacja Polaków w Wielkiej Brytanii zmieniła się po przystąpieniu Polski do UE?

- Zmienił się status Polaków na brytyjskim rynku pracy. Wielu naszych rodaków, którzy wcześniej pracowali w tym kraju nielegalnie, czyni to nadal, ale już zgodnie z tutejszymi przepisami.
Jeśli chodzi o stale poprawiające się stosunki dyplomatyczne Polski z Wielką Brytanią, to były one dobre już wcześniej. Byliśmy partnerem w NATO, Brytyjczycy popierali nasze starania o przystąpienie do Unii. Wysoką jakość stosunków polsko-brytyjskich widać na różnych polach, niekoniecznie związanych bezpośrednio z problematyką unijną. 4 lipca w FCO odbyła się oficjalna publikacja raportu Polsko-Brytyjskiej Komisji Historycznej na temat współpracy wywiadów Polski i Wielkiej Brytanii w czasie II wojny światowej. W uroczystości wziął udział Minister Spraw Zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej Adam D. Rotfeld i Sekretarz Stanu Wielkiej Brytanii ds. zagranicznych Jack Straw. Wspólne opracowanie i publikacja raportu to dowód uznania przez Zjednoczone Królestwo wkładu Polski w zwycięstwo aliantów w II wojnie światowej.

- Jak Brytyjczycy postrzegają Polaków? Czy można mówić o pewnych schematach myślowych?

- Wiedza brytyjskich elit o naszym kraju jest spora. Media brytyjskie informują o Polsce coraz rzetelniej, są coraz lepiej poinformowane, coraz rzadziej powielają szkodliwe stereotypy. Zwykli ludzie są oczywiście nieco gorzej poinformowani, ale moim zdaniem i pod tym względem sytuacja się poprawia. Przyczynia się do tego m.in. polityka informacyjna polskich władz i instytucji. Coraz więcej polskich stron internetowych, także oficjalnych, ma angielską wersję językową – to bardzo ważne. W tej chwili kontaktujący się z Ambasadą RP Brytyjczycy rzadziej niż jeszcze parę lat temu proszą o elementarne informacje na temat naszego kraju, bo po prostu mogą je uzyskać na stronie internetowej danego ministerstwa czy instytucji. To nie znaczy, że w ogóle kontaktują się rzadziej – przeciwnie, pytań zadawanych przez telefon, przesyłanych e-mailami czy zwykłą pocztą jest bardzo dużo, ale dotyczą one już bardziej szczegółowych informacji. Pytający zazwyczaj coś już o naszym kraju wiedzą i chcą tę wiedzę uzupełnić. Zdarzają się listy zawierające krytykę takiego czy innego zjawiska występującego jakoby w Polsce, ale prawie nigdy nie spotykam się z generalną niechęcią wobec naszego kraju.

- Co wolno, a czego nie wolno dyplomacie?

- Istnieje powiedzenie, że dyplomata to człowiek, który dwa razy pomyśli, zanim nic nie powie. Rzeczywiście, dyplomata powinien zastanawiać się nad tym, co mówi. Sądzę jednak, że w dzisiejszych czasach zadania dyplomacji trochę się zmieniły – nastąpiło pewne przesunięcie akcentu w kierunku public relations. Powiedziałbym więc, że dyplomacie nie wolno być biernym. Musimy być aktywni. Reprezentowanie Polski za granicą to wielka praca i odpowiedzialność, ale jednocześnie zaszczyt.

- Ile osób pracuje w polskiej ambasadzie w Londynie?

- Hm... to zależy, jak liczyć. Więcej niż kilkanaście, mniej niż 50 – w każdym razie wystarczająco dużo, by wykonywać postawione przed nami zadania. 

- Wielu naszych rodaków nie zna zbyt dobrze kompetencji poszczególnych placówek dyplomatycznych. Z jakimi problemami zwracają się do ambasady Polacy i  co mogą tu uzyskać?
 
- W sprawach związanych z paszportami i wizami, a także w sprawach prawnych i spadkowych należy się zwracać do Konsulatu Generalnego. W dziedzinie biznesu najbardziej pomocny może być Wydział Ekonomiczno-Handlowy Ambasady. Natomiast Wydział Promocji, Prasy i Informacji Ambasady RP udziela ogólnej informacji z różnych dziedzin: Brytyjczykom o Polsce, Polakom o Wielkiej Brytanii.

- Jak Pan postrzega rynek prasy polskiej w Londynie?

- Będąc attache prasowym uważam, że polskich gazet powinno być więcej i powinny mieć one większy zasięg. Dlaczego tak się nie dzieje? Należałoby zbadać, jak najłatwiej trafić do odpowiedniego czytelnika. Wydaje mi się, że samo powstanie takich kolorowych periodyków jak „Cooltura” jest co najmniej próbą podjęcia tego wyzwania, tzn. trafienia do szerszego spektrum czytelniczego. W tym kraju jest bogaty wybór prasy, którą możemy umownie nazwać etniczną i odgrywa ona wielką rolę, widzi się gazety zadrukowane najróżniejszymi alfabetami, widzi się je w zwyczajnych sklepach, w kioskach. Byłoby wspaniale, gdyby polska prasa przebiła się do takich miejsc, gdyby Polak jadąc do pracy miał szansę kupić po drodze polską gazetę.

- Co Panu się podoba w Londynie, a co Panu tu przeszkadza?

- Nic mi nie przeszkadza. Co prawda powyżej nieco krytycznie wypowiadałem się o metrze – że nie zawsze funkcjonuje idealnie - ale podoba mi się sam jego system, pozwalający względnie szybko przedostawać się w najodleglejsze punkty miasta. Podoba mi się wszystko: piętrowe autobusy, sklepy, domy, puby i to, że londyńska metropolia – choć tak wielka – nie przytłacza, ponieważ jest sklejona z mnóstwa boroughs, a każde z nich zachowuje swój indywidualny, często kameralny charakter. Poza tym podoba mi się brytyjski spokój: tu nawet psy zachowują się spokojniej – nie szczekają, nie gryzą, co jest projekcją zachowań właścicieli...

- Czyżby słynna brytyjska flegma?

- ...ale za tą flegmą kryje się ogromny, dokonywany przez stulecia wysiłek narodu brytyjskiego, by dbać o dobre maniery. Ci ludzie mają po prostu kindersztubę. Żyjąc w takim mieście jak Londyn mają mnóstwo powodów do stresu, ale uważają, że nieuprzejmością byłoby dawać temu wyraz tak po prostu. W związku z tym panuje tutaj duża kultura - i na jezdni, i na chodniku, i w urzędzie, i w sklepie. Tego na pewno warto uczyć się od Brytyjczyków, chociaż my też zrobiliśmy w tej dziedzinie znaczący postęp.
I jeszcze jedno: Londyn bije na głowę wszystkie znane mi metropolie ze względu na ogromną ilość parków. Nie istnieje taka dzielnica w Londynie, z której nie byłoby blisko do parku. Jak bardzo poprawia to samopoczucie i jak bardzo łagodzi obyczaje – tyle zieleni...

Rozmawiała Adriana Chodakowska

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska