MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

12/08/2005 09:02:19

Kołchozy nad Tamizą

Darek do czwartej nad ranem ogląda telewizję. Nie ma pracy, więc wysypia się w dzień. Właśnie o tej porze wstaje Władek. Do roboty na szóstą, dojeżdża prawie dwie godziny. Może bez przeszkód skorzystać z łazienki. Od piątej przez godzinę okupuje ją Wiesia. Polacy pracujący w Anglii mieszkają jak w hotelach robotniczych za wczesnego Gierka. Niektórzy mówią nawet o kołchozach

Dziennik Polski

 

Z wynajęciem w Londynie mieszkania, a dokładniej miejsca do spania, nie ma najmniejszego problemu. W polskiej prasie i witrynach sklepów jest mnóstwo ogłoszeń o wolnych kwaterach. Wystarczy mieć 50 funtów na tydzień i drugie tyle na depozyt, żeby nie spędzać nocy w zakamarkach dworca Victoria lub na przytulnej ławce jednego z pobliskich parków. Za takie pieniądze można liczyć na łóżko w dwu, trzyosobowym pokoju z dostępem do kuchni i łazienki. – W pierwszym mieszkaniu, z ogłoszenia w gazecie, było nieciekawie. Dziewczyna z którą dzieliłam pokój grzebała w moich rzeczach, gospodarz pieklił się o włączone na korytarzu światła, lokatorzy wiecznie robili raban, a to o brudną wannę, a to o ginące z lodówki jedzenie – wspomina Karolina. Absolwentka pedagogiki z południowej Polski przez pół roku trzy razy zmieniła londyński adres. Teraz mieszka z koleżanką z pracy. Chwali sobie, choć marzy o samodzielnym studio flat.

Ani się pokłócić, ani pokochać
Wiesia i Jurek zajmują pokój w trzypokojowym mieszkaniu na Actonie. W ciągu dwóch lat przeprowadzali się czterokrotnie. – Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do wspólnych garnków, talerzy. Obcy ludzie kręcili się po kuchni. Zlew ciągle pełen brudnych szklanek i misek z resztkami. W domu, w Polsce, nie do pomyślenia – opowiada 30-latka pochodząca z Pomorza. Sprząta w hotelu przy Heathrow. Jej mąż Jurek jest plastrarzem. Nie zawsze ma zajęcie. Małżeństwu trudno było zaakceptować całkowity brak intymności panujący na stancjach. – Tu się ani pokochać, ani pokłócić nie można. Ściany jak z tektury. Słychać każde słowo ze ściszonego telewizora sąsiada. I bądź tu człowieku pełnowartościowym mężem – puszcza oko Jurek. Jak twierdzi, nie przeszkadza mu natomiast widok dziewczyn wychodzących z łazienki po kąpieli owiniętych w ręcznik. Wiesia ma tu inne zdanie. Niekoniecznie też cieszą jej oczy chłopaki biegający po korytarzach w samych kąpielówkach.

Przysmak emigranta i kulki mocy
Pod wieczór w kuchni zaczyna się gotowanie. Darek, 25-latek z Wałbrzycha, który już ponad miesiąc „cieszy się” bezpłatnym urlopem wypoczynkowym, pichci najkrócej. Odgrzewa sobie na zmianę przysmak emigranta, czyli fasolkę, albo „kulki mocy” jak nazywa pulpety w sosie pomidorowym. Te smaczne, pożywne i łatwe w przyrządzeniu dania mają jeszcze tę zaletę, że kosztują od kilkunastu do 30 pensów za puszkę. Dla niego jedna półka w lodówce wystarcza aż nadto. Problem ma Władek. Lubi zjeść dużo i dobrze. Kucharzy na całego. Smaży udka kurczaków, mielone z pieczarkami. Świetnie wychodzi mu bigos „na winie”. Wrzuca do garnka, co się nawinie. Zapach, jak w kuchni u mamy. – Grunt to przyprawy. Tu mają kiepskie. Trzeba kupować w sklepach z polską żywnością. Straszna drożyzna. Mała saszetka kosztuje 70 pensów, a nawet funta. Ale za to jaki smak – zdradza sekret kulinarnych sukcesów stolarz z Rzeszowszczyzny. W niedzielę warzy rosołek, którym częstuje wszystkich.

Siedem procent przyjemności
Do niedawna w jednym z pokoi mieszkało dwóch młodzianów. Znikali przed południem, wracali późnym wieczorem. Żyli ponoć z handlowania przemycanymi papierosami. Zanim się wynieśli sprowadzili na dom nieszczęście w postaci agenta od licencji telewizyjnej. Kupili w sklepie nowy telewizor i pewnie nie wiedzieli, że sprzedawca pyta ich o adres, bo jest zobowiązany powiadomić instytucję ściągającą abonament. Po kilku dniach zjawił się u nich agent, a przy okazji zajrzał do innych pokoi. Bardzo grzecznie poinformował mieszkańców, że muszą płacić za używanie odbiorników 130 funtów rocznie, lub w miesięcznych ratach. Właściciel umył ręce mówiąc, że telewizory przynieśli lokatorzy z wystawek. W obecności urzędnika wyniesiono je więc na śmietnik. Darek szybko jednak wykombinował gdzieś następny i w tajemnicy przed właścicielem trzyma w pokoju. Ogląda godzinami programy delektując się napitkiem typu „cider”. Trudno ten specjał znaleźć na półce z najprzedniejszymi trunkami, ale dwulitrowy „baniaczek” kosztuje niecałe dwa funty. I chociaż ma tylko siedem procent alkoholu też całkiem przyzwoicie sponiewiera. – No spróbuj, smakuje jak polski szampan – gościnnie nalewa pół szklanki. Uprzedza jednak, iż rzekomo ten napitek jest wyjątkowo szkodliwy dla zdrowia. Tak mówią, ale jako długotrwały konsument jest żywym zaprzeczeniem tej tezy.

Praca, płaca i marzenia
Przy ciderze i piwie toczą się nocne Polaków rozmowy. O pracy, jej braku, zarobkach. Coraz niższych, ponieważ ludzie godzą się pracować nawet po trzy funty za godzinę, więc kto będzie przepłacał. Panuje pogląd, że najlepiej znaleźć zatrudnienie u Anglika. Legalnie, osiem godzin dziennie z przerwą na lunch. Praca pięć dni w tygodniu, godziwa stawka i czek punktualnie w piątek. Polacy,werbujący przede wszystkim na budowy, dają cztery funty lub mniej i trzeba tyrać po 10 godzin. Jurek „naciął się” ostatnio bardzo. Nie dostał wynagrodzenia za trzy tygodnie. Właśnie od Polaka. Niestety, żeby nawiązać kontakt z Anglikami trzeba znać język. Sorry, thank you i please nie wystarczą, choć to najczęściej używane na Wyspach wyrazy. Znajomość angielskiego rozwiązuje również wiele problemów mieszkaniowych. Waldek jeździ po Londynie minibusem od pięciu lat. Zaczynał jako sublokator. Gdy lepiej opanował angielski, sam wynajął całe mieszkanie i podnajmował innym. Z tego, co zebrał od lokatorów wystarczyło, żeby nie płacić za swój pokój, a nawet zostawała „górka”. – To jednak takie życie w kołchozie. Rok albo dwa można się przemęczyć. W końcu chcesz mieć tylko swoich w domu – wyznaje. Od dwóch lat wynajmują z żoną studio flat. Living room z akcesem kuchennym i łazienką w zupełności spełniają jego bytowe wymagania. Teraz myśli o zakupie własnego kąta. Kiedyś zamierzał dorobić się w Anglii, wrócić i postawić dom w Polsce. – Kłopot w tym, żeby zarobić na jego utrzymanie tam, nadal musiałbym jeździć do Londynu. To nie ma sensu. Postanowiliśmy zostać tu na stałe. Zawsze w wynajętym flacie nie da się żyć. Koszt zakupu w Londynie mieszkania, a tym bardziej domu jest astronomiczny. Niektórzy, w tym też Polacy robią tak, że kupują na kredyt, a potem spłacają z czynszu za wynajem pokoi. – Ale znów miałbym u siebie hotel robotniczy – duma Waldek.
Tekst i fot. Robert Małolepszy

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska