09/08/2005 08:27:02
Wiem, że nic nie wiem
To jest paradoksalne, ale ja wiem najmniej o tym, co właśnie mnie się przydarzyło – zaczyna opowieść Jędrzej – Bo ja kompletnie nie pamiętam paru dni przed wypadkiem i paru dni po nim. Zresztą do dziś pewne fragmenty poszczególnych dni mi uciekają, ale z każdą czuję się lepiej. Na szczęście było ze mną dwóch kolegów, którzy jechali rowerami za mną, i dokładnie widzieli wypadek. Oni właśnie przyjechali do Londynu, a jeden z nich ze mną studiuje, więc zaoferowałem im pomoc w znalezieniu mieszkania i dotarciu do niego... Wieczorem ok. 11, w sobotę 23 lipca trzech młodych chłopaków z Polski jechało rowerami, wioząc ze sobą bagaże, główną ulicą przy stacji metra Bethnal Green. Pierwszy jechał właśnie Jędrek Łagodziński. Jak wynika z relacji naocznych świadków, w pewnym momencie usiłując wyminąć nagle otwarte drzwi samochodu stojącego przy jezdni, odbił na sąsiedni pas ruchu, którym jechała londyńska taksówka. Taksówkarz nie miał szans wyhamować i najechał z tyłu na Jędrzeja. Rowerowi nic się nie stało. Rowerzysta wyszedł z wypadku ze złamanymi pięcioma żebrami, obojczykiem, wodą w płucach i poważnym urazem głowy. Chwilę po wypadku, będąc wciąż nieprzytomnym, dostał ataku epilepsji. Błyskawicznie wezwana karetka z pobliskiego szpitala Royal London Hospital prawdopodobnie uratowała mu życie. Już w ambulansie Polak dostał drugiego ataku epilepsji, związanego z poważnym urazem głowy, bo nigdy wcześniej nie miał ataków epileptycznych. Sanitariusze musieli zaaplikować mu zastrzyk w serce i podjąć próbę reanimacji. Na szczęście udaną.
Oczyma matkiJędrek nie wiedział nic, więc swoim losem nie mógł się przejmować. Horror przeżywali jego bliscy i przyjaciele. – W niedzielę rano do naszego domu przyszło dwóch policjantów, i przekazało informację od londyńskiej policji, że „syn jest w szpitalu w Londynie w stanie krytycznym” – opowiada matka chłopca, Jolanta Łagodzińska, która razem z mężem przyleciała do syna w poniedziałek rano – poza tym zostawili tylko telefon do szpitala. Problem w tym, że wyjechaliśmy z mężem na weekend poza miasta, i w niedzielę rano mieliśmy jeszcze wyłączone komórki. W domu był tylko nasz młodszy, 16-letni syn, który przez dwie godziny nie mógł się z nami skontaktować...Do szpitala nie mogliśmy się dodzwonić. Zadzwoniłam do kolegi syna przebywającego w Lester, bo to było pierwsze miasto do którego Jędrek tu trafił. On nic nie wiedział, ale obiecał, że dodzwoni się do koleżanki syna w Londynie i oddzwoni. Jak to bywa w takich sytuacjach, wyładowała mu się komórka, a mój numer się nie zapisał, więc okres niepewności się przedłużał....
W niedzielę na oddział na którym leżał Jędrek, po telefonie z Lester, pierwsza dotarła jego koleżanka z uczelni Agata Kadenacy z siostrą. Wówczas jeszcze lekarze raczej skłonni byli przygotowywać bliskich na najgorsze. Jędrek był nieprzytomny, a wyniki z urządzeń badających funkcje życiowe, świadczyły, że jest na granicy życia i śmierci.
– Do szpitala dotarliśmy w poniedziałek rano – kontynuuje Jola Łagodzińska – I znowu – seans niepewności: Poważna pielęgniarka mówiąca spokojnym głosem, że stan jest poważny, ale nie podająca żadnych konkretów. Do przyjścia lekarza to trwało ok. 20 minut, ale dla mnie było jak wieczność. Dopiero kiedy z lekarzem podeszliśmy do łóżka, a Jędrek otworzył oczy, i się uśmiechnął a zdawało mi się, że również poruszał palcami, życie do mnie do mnie wróciło. W szpitalu spędziliśmy, właściwie nie odstępując łóżka na krok, cały pierwszy tydzień po wypadku. Lekarze nie robili z tym żadnych problemów, wręcz nas namawiali, żeby jak najdłużej przebywać z chorym, bo mu to pomaga. Z każdym dniem Jędrek bardzo szybko odzyskiwał siły. Nawet lekarze byli zaskoczeni, że z tak ciężkiego stanu wychodzi tak szybko. Po paru dniach przeniesiono go już z intensywnej terapii na zwykły oddział. Bardzo niepokojące było tylko to, że Jędrek, przez pierwszych parę dni, za każdym razem gdy nas widział przy swoim łóżku, witał nas na nowo: „O, świetnie że jesteście, kiedy przyjechaliście?” Mimo że codziennie rozmawiał z nami w ciągu dnia zupełnie normalnie i logicznie. Na szczęście to mu minęło, choć do dziś, niektóre momentów z dni poprzednich nie potrafi szybko odtworzyć. – opowiada matka pechowego rowerzysty.
Na emigrację można liczyć
– Od początku pomagało nam wiele osób – zapewnia Jola Łagodzińska – Mój mąż, Janusz Łagodziński jest aktorem, i byliśmy z jednym z naszych przedstawień parę lat temu w Londynie, więc mamy tu trochę znajomych. W tej sytuacji jednak pomagali nam bezinteresownie też ludzie zupełnie nas nieznający, Polacy, którzy po prostu dowiedzieli się o naszym nieszczęściu. Również konsulat i ambasador Zbigniew Matuszewski starali się pomagać, wyjaśniać sytuację w szpitalu, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jakie mamy prawa, kto za to wszystko zapłaci i masę innych formalności. Chciałabym im wszystkim podziękować. Bez takich osób jak Aldona Kadenacy, Jacek Jezierzański, Krystyna Gibney, Ewa Szozda, Włada Majewska, Irena Delmar, Grzegorz Stahurski czy Włada Majewska byłoby nam znacznie trudniej poruszać się po londyńskiej rzeczywistości. Na przykład nie zdawałam sobie sprawy przez pierwszy dzień, że nie powinnam używać polskiej komórki, i rachunek pewnie wyniesie ponad 1000 złotych, dobrze, że ktoś stąd mi to dość szybko uświadomił, bo gdy dziecko jest w szpitalu to o takich sprawach jak koszty się nie myśli – mówi Jolanta Łagodzińska.
Na szczęście okazało się, że za podróż powrotną od kraju zapłaci ubezpieczyciel, bo Jędrek miał wykupioną kartę „Euro 26", a jego pobyt w szpitalu, będzie sfinansowany na mocy międzynarodowych umów w całości przez Wielką Brytanię.
Istnieje też szansa, że Jędrek otrzyma odszkodowanie, o które stara się wyspecjalizowana w uzyskiwaniu odszkodowań dla ofiar wypadków rowerowych adwokat z londyńskiej firmy prawniczej Leigh, Day & Co. W firmie pracuje też polska prawniczka Agnieszka Szymańska, dlatego rodzice Jędrka zdecydowali się skorzystać z jej usług. Proces może jednak potrwać nawet do trzech lat.
I tak będę grał na saksofonie!
– Żałuję tylko że nie udało mi się zrealizować planu i zarobić pieniędzy na studia. Na ironię losu zakrawa fakt, że chciałem w Londynie pracować jako kurier rowerowy. Mimo że w Lester, gdzie byłem przez pierwsze trzy tygodnie pobytu w Wielkiej Brytanii ukradli mi już dwa rowery. Więc wszystkie znaki wskazywały na to, że ja od rowerów powinienem trzymać się jak najdalej. Myślałem nawet, żeby tu zostać, zatrudnić się na poczcie i sprawną ręką przyklejać znaczki – żartuje Jędrek – ale mama i ubezpieczalnia upiera się, że musimy jak najszybciej wracać do Polski.Niepokoję się też, czy będę mógł grać na saksofonie, bo poza studiami w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Tischnera uczę się w Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Ale tutejsi lekarze zapewniają, że niedługo będę mógł grać – kończy niespełniony kurier rowerowy i przyszły saksofonista Jędrzej Łagodziński.
Tekst i fot. Zbigniew Drzewiecki
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...
Kursy szkolenia uprawnienie itp....
Chcesz odmienić swoją sytuację materialną i zaczac zarabiac ...
Szukasz pracy? zapisz się na kurs...
SZUKASZ PRACY ? PODNIES SWOJE KWALIFIKACJE I ZACZNIJ ZARABIA...
Tanie kursy uk na wszystkie wozki...
Zdobądź uprawnienia uprawnienia na wozek widlowy i zacznij z...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Szukasz pracy? zapisz się na kurs...
SZUKASZ PRACY ? PODNIES SWOJE KWALIFIKACJE I ZACZNIJ ZARABIA...
Szukasz pracy ? podnies swoje kwa...
Kategoria uslugi: 1. CSCS - CPCS - IPAF - NPORS - CPC 35H - ...