MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

07/08/2005 12:39:12

Mieczysław Sawicki - W okopach i w powietrzu

Skierowałem moją maszynę na małą nitkę wody i nagle, tuż za brzegiem kanału zobaczyłem małe poletko. Zmieściłem się na nim, ale Spitfire aż stanął na nosie! Uderzenie było tak silne, że wyrzuciło mnie przez rozbitą kabinę.

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii

Przed wybuchem wojny kończy Szkołę Podchorążych Broni Pancernej w Modlinie. Decyduje się na pozostanie w wojsku. Wrześniowa kampania kończy się dla niego niewolą. Po udanej ucieczce dociera do stolicy. Tam pracuje u Niemców i walczy w podziemiu. Zdekonspirowany przemierza pół świata, by znaleźć się w Brygadzie Karpackiej, z którą broni Tobruku. W grudniu 1943 roku zgłasza się do lotnictwa i zostaje pilotem myśliwskim w Dywizjonie 318, we Włoszech. Zestrzelony na dwa tygodnie przed końcem wojny nie daje się pojmać. Wraca do swojej jednostki, a z końcem wojny wstępuje na Uniwersytet Londyński, który kończy jako inżynier budownictwa. Przez kolejnych 27 lat odbudowuje Londyn po zniszczeniach wojennych. W uznaniu zasług zostaje zaproszony na obiad przez królową… Historia pułkownika Mieczysława Sawickiego jest niczym sensacyjna powieść, ale wydarzyła się naprawdę. Sam mówi, że w większości jest dziełem serii nieprawdopodobnych przypadków i wydarzeń, które dla niego zawsze kończyły się szczęśliwie. A wszystko zaczęło się…

W Polsce
„Promocję na podporucznika broni pancernej otrzymałem 1 września 1939 roku. Po klęsce wrześniowej dostałem się do niewoli, do 5 Armii Ukraińskiej. Nie znalazłem się po stronie oficerów. Moi chłopcy, których byłem dowódcą, byli z Poznańskiego, z Pomorza nie mieli szans znać rosyjskiego, a tym bardziej ukraińskiego. Szybko dali mi mundur szeregowego, prosząc żebym został z nimi. Zostałem i tłumaczyłem im co nam mówiono. Oficer polityczny uważał się za światowego człowieka, znającego kilka języków. Mówił bowiem mieszaniną ukraińskiego i  rosyjskiego, wplatając do tego trochę polskich wyrazów.
- Idziecie na odpoczynek, do Rosji – roztaczał przed nami wizję sielskiego życia. Kiedy zorientował się, że tłumaczę, po skończeniu tej mowy, przepchnął się przez wszystkich, stuknął mnie w ramię i wziął na bok.
- Ty kulturny, rozumiesz po rosyjsku – zaczął prawić mi komplementy – Skąd jesteś?
- Ja tutejszy – odpowiedziałem. Nie mogłem powiedzieć, że urodziłem się pod Kijowem, bo od razu by mnie tam przetransportowano i nie wiadomo co by było dalej.
- Ja też prawie tutejszy – zgodził się łaskawie – Ale skąd dokładnie?
Myślałem szybko. Trzeba powiedzieć, zdecydowałem. Znają nazwisko, mają dostęp do dokumentów, ustalą to wcześniej czy później.
- Niemiercze – powiedziałem.
- No kak że Niemiercze! – wykrzyknął – I ja z Niemiercza!
Okazało się, że urodził się w tej samej miejscowości…
- Stara pani żyjot – powiedział.
Chodziło o moją babcię, która zbierała zioła i leczyła. Kiedy w 1937 roku wszystkich  Polaków wywieźli na Syberię (bo tam dużo roboty jest), babcię zostawili. Później wyleczyła czterech członków jego rodziny…
- Ty z nimi nie idź – ścisnął mnie za łokieć.
- Jak mam nie iść – popatrzyłem na karabiny maszynowe pilnujących nas żołnierzy.
- Uważaj – zaczął – jak zobaczycie kołchozy, zgłoś się. Co umiesz robić?
Znów nie mogłem powiedzieć, że jestem oficerem.
 - Mechanik – zdecydowałem.
- Jaki?
- No trochę rowery naprawiam i maszyny do szycia.
- Dobrze, potrzebują tam takich.
Tak ocalił mi życie. Myślę, że musiał mieć jakieś informacje i wiedział, dokąd mają nas dostarczyć. Moi koledzy, dowódcy, zginęli w Katyniu.

*

Po ucieczce z niewoli dotarłem do zniszczonej Warszawy. Pracowałem na Ochocie, w niemieckich warsztatach. Byłem tam „wtyczką” mojego oddziału, przekazując różne informacje do podziemia. Brałem udział w konspiracji w Służbie Zwycięstwu Polski i potem w Związku Walki Zbrojnej. Wykorzystano moją znajomość Lasów Kampinowskich, gdzie często prowadziłem rozpoznania, zbierając informacje o transportach więźniów z Pawiaka. Były również specjalne akcje, w których zdobywaliśmy broń i materiały wybuchowe z magazynów w Palmirach do dalszej walki.
Po niemal roku „spaliłem się” i groziło mi aresztowanie. Musiałem uciekać za granicę. Jako oficer służby stałej uważałem, że moim obowiązkiem jest dalsza walka. Wybrałem się przez Karpaty, Czechosłowację i Węgry do Jugosławii. Tam niemalże mnie zlinczowano. Później Grecja, Turcja i Palestyna, gdzie dotarłem do Brygady Karpackiej, która była w armii brytyjskiej. W 1941 roku znalazłem się…

W Tobruku

Brygada Karpacka wymieniała tam Australijczyków. Po dużych stratach zadecydowano, że potrzebne są tam nowe siły. Polacy uznani zostali za żołnierzy, którzy walczyć będą dzielnie i na pewno nie będą myśleli o poddawaniu się Niemcom. Tobruk był oblężony, a znaczenie militarne tego miejsca było olbrzymie. W bezksiężycowe noce przewieziono nas niszczycielami po stu kilkunastu na pokładzie. Byłem z pierwszą grupą, która lądowała tam 19 sierpnia 1941 roku, dla odebrania administracji i linii bojowej dla brygady. Po wykonaniu zadania, zostałem zaproszony przez australijskiego dowódcę na zapoznanie się z terenem.
Na pierwszym patrolu chodziło o rozpoznanie wysuniętego punktu obronnego w sile kompanii. Włosi otoczyli się drutami i minami. Poszliśmy we dwójkę – ja i Australijczyk. Przed wyruszeniem dowódca pokazał mi jak rozbraja się kilka różnych typów min. Zostawiłem Australijczyka i udało mi się dostać do ścieżki, która łączyła Włochów z ich głównymi siłami. Tam mnie usłyszeli. Zaczęli coś do mnie mówić. Niestety po włosku nie mówiłem. Umiałem tylko kilka słów. Zorientowałem się, że chcą wiedzieć kto to.
- Amigo – odkrzyknąłem.
Zaczęli się śmiać, coś tam jeszcze pogadali, ale przestali na mnie zwracać uwagę. Dostałem się do ich pola minowego i nawet kilka min rozbroiłem. Były to jednak zupełnie inne miny od tych, które mi pokazywano. Wsadziłem zapalniki do kieszeni i wycofałem się.
Okrzyki Włochów nie uszły uwagi Australijczyka. Zapytał mnie dlaczego wdaję się w rozmowy z nieprzyjacielem.
- Była to bardzo krótka rozmowa – odpowiedziałem.
Po powrocie na nasze pozycje zdaliśmy relację z patrolu. Dowódca był ciekawy jak się sprawiłem.
- Bardzo dobrze – odpowiedział Australijczyk – On się tu czuje jak u siebie w domu. Nawet rozmawia z Włochami.
Chcieli się dowiedzieć, czy widziałem coś ciekawego.
- Natrafiłem na miny – wyjaśniłem – ale były zupełnie inne od tych, które znam.
- Szkoda, że nie możemy ich mieć. To dla nas bardzo ważne.
Wsadziłem rękę do kieszeni i triumfalnie rzuciłem wygrzebane z ziemi zapalniki na stół. Po chwili wszyscy niemalże leżeli. Okazało się, że moja zdobycz nie była zabezpieczona i mogła wybuchnąć w każdej chwili… Zrobiło to jednak na nich na tyle duże wrażenie, że zostałem oficerem wywiadowczym dla całego batalionu. Wydano jednak rozporządzenie zabraniające wdawania się w rozmowy z nieprzyjacielem…

*

Za moją służbę w Tobruku otrzymałem wysokie odznaczenia, ale chciałem walczyć dalej. Nie mogłem czekać, aż żołnierze przybyli z terenu ZSRR doszkolą się i sformowana zostanie dywizja. Byli bardzo wycieńczeni po swoich przejściach i musiało minąć trochę czasu, zanim weszliby do walki. A mnie trochę się spieszyło. Po to uciekłem, żeby walczyć – nie czekać.
Kiedy dowiedziałem się, że dowódcą lotnictwa na środkowym wschodzie został pułkownik Iżycki – byłem już zdecydowany. Znałem go z Polski i dzięki temu dostałem przeniesienie. Niektórzy moi koledzy z armii dostali się na kursy nawigatorów. Ja, odpowiadając na pytanie w kwestionariuszu, jakim rodzajem nawigatora chciałbym być, pisałem niezmiennie – fighter pilot. I udało się! Zostałem pilotem Spitfire’a!
Po skończeniu nauki pilotażu znów trafiłem na środkowy wschód. Miałem zostać przydzielony do dywizjonów na Dalekim Wschodzie i walczyć z Japończykami w Burmie. Ale po drodze okazało się, że potrzebnych jest kilku pilotów mówiących po polsku do dywizjonu myśliwsko-rozpoznawczego. Tak znalazłem się w polskim Dywizjonie 318…

We Włoszech

Zestrzelili mnie na sam koniec wojny. 23 kwietnia 1945 roku wracaliśmy we dwójkę z rozpoznania. Nadlatywaliśmy nad rzekę Pad, kiedy  zauważyłem pędzący po szosie sztabowy samochód.
- Kieruj się na lotnisko, nie masz już benzyny. - Krzyknąłem do mojego kolegi. - Ja zaraz tam będę, tylko go uziemię.
Odbiłem od naszego małego szyku i piką w dół! Zacząłem strzelać. Zwykle atakowane pojazdy starały się gdzieś ukryć, ludzie uciekali i chowali się gdzie popadło. A ten nic! Tylko pędzi dalej. Przymierzyłem się raz jeszcze i wtedy… Zobaczyłem rozkwitające wokół samochodu koła. Były to „wydmuchy” od pocisków z baterii przeciwlotniczej… Był to nierówny pojedynek. Leciałem na dużym gazie, ale nisko i mieli mnie na prostej linii. Najpierw odstrzelili lusterko nad kabiną. Potem parę uderzeń i straszne wibracje. Wyrwałem do góry, wyłączyłem silnik. Trzeba skakać! I wtedy dostałem pocisk z dołu. Kopnięcie było straszne, aż uderzyłem głową w osłonę kabiny. Jak większość pilotów siedziałem na spadochronie. Pomyślałem, że pewnie niewiele z niego zostało. Nie mogłem ryzykować. Postanowiłem lądować gdzieś w polu. A tu same sady! A w sadach druty, na których są winogrona i drzewa morwowe - hodowle jedwabników. Trzy dni wcześniej jeden z moich kolegów lądował w takim miejscu. Spitfire był kompletnie zniszczony, a pilot miał odciętą głowę…
Szukałem i rozglądałem się wokół. W końcu zobaczyłem kanał. „Spróbuję tam” – pomyślałem. „Woda w kanale nie jest za głęboka, więc jakoś się wydostanę.” Skierowałem moją maszynę na małą nitkę wody i nagle, tuż za brzegiem kanału zobaczyłem małe poletko. Zmieściłem się na nim, ale Spitfire aż stanął na nosie! Uderzenie było tak silne, że wyrzuciło mnie przez rozbitą kabinę. Jeden z pocisków, który trafił w Spitfire’a przeciął mocowanie fotela i pasów. Dzięki temu nic mnie nie trzymało. Szczęśliwy przypadek…
Kiedy się ocknąłem, leżałem na plecach na ziemi. Zakrwawiony, w podartym mundurze usłyszałem głosy, nawołujące po niemiecku. Na drugim brzegu kanału Niemcy próbowali wyważyć drzwi od stodoły. Chcieli użyć ich jako tratwy, bo wszystko co pływało dawno im zatopiliśmy. Nie czekałem aż po mnie przyjdą. Zataczając się, próbowałem biec. Uciekać! Kierowałem się w stronę linii frontu, która nie była daleko. Kiedy dotarłem do jakiejś zagrody i przedstawiłem się, włoski gospodarz złapał się tylko za głowę.
- Mamma mia! Tu już były dwa patrole! Szukają tego lotnika, którego zestrzelili!
Poszedłem dalej. Chowając się w rowach melioracyjnych, później brzegiem kanału. Ranny, oblepiony mułem i żabim skrzekiem dotarłem do krzaków, których gałęzie zwisały aż do samej wody. Nie miałem już sił. Zaparłem się jednak i wydostałem się na brzeg. W tej samej chwili, drogą przejechał kolejny, niemiecki patrol. Ale byłem tak brudny, że mnie nie zauważyli…
Po paru godzinach przeszedłem linię frontu i przez angielską 56 zostałem wzięty…

W niewolę
Dostałem zastrzyk, żeby złagodzić ból, a kiedy odzyskałem przytomność, byłem w lazarecie. Wokół leżeli sami Niemcy. Bardzo poparzeni, bo było to tuż po ataku, kiedy RAF użył po raz pierwszy specjalnych bomb. Wypełnione były żelatyną, która płonąc przyklejała się do całego ciała. Z ofiar nalotu mundury zdejmowali razem ze skórą…
Ocuciło mnie jakieś uderzenie w czoło. Obok leżał niemiecki żołnierz. Zdjął komuś bandaż, skręcił go w prowizoryczną pętlę i próbował zarzucić mi ją na szyję. Rozpoznał we mnie angielskiego lotnika, sprawcę ich nieszczęścia…
Przekręciłem się na noszach i upadłem na podłogę. Wpadłem w kałużę jakiegoś środka do dezynfekcji i to mnie ocuciło. Wyczołgałem się na łokciach do okna i wydostałem na świeże powietrze. Dotarłem do rzędu sanitarek i poprosiłem kierowcę, żeby zabrał mnie do żandarmerii. Zgodził się. Dojechałem do pierwszego posterunku, gdzie mnie w końcu zidentyfikowano.
Jako pilot 318 Dywizjonu, przeznaczonego do zadań specjalnych, mogłem zażądać transportu. Często bowiem mieliśmy do przekazania informacje o wysokim znaczeniu. I tak godzina po godzinie, przekazywany z rąk do rąk, przed wieczorem dotarłem do swojego dywizjonu. Mundur był kompletnie zniszczony, a ubrany byłem w wyjściowe spodnie i jedwabny szalik. 23 kwietnia – wiadomo – rocznica urodzin i śmierci Shakespeara! Razem z kolegą postanowiliśmy to uczcić, a okazja była niezwykła. Zespół La Scali wydostał się z okupowanej strefy i był gościem naszego skrzydła. Jak się poszło z samego rana, można było dostać bilety na operę! Po pierwszym locie, około 5 rano, nie spodziewałem się kolejnych zadań. Ale zamiast w kolejce po bilety, znalazłem się ponownie w kabinie Spitfire’a…
Pierwszym, który przywitał mnie po moim szczęśliwym powrocie, był mój mechanik. Bardzo się martwił, że nie wróciłem. Rzucił się do mnie biegiem i uściskaliśmy się jak bracia. Okazało się, że wysłali aż trzy samoloty, które próbowały mnie znaleźć. Nie wierzyli już, że wrócę…
W dywizjonie był taki zwyczaj, że jeśli ktoś nie wracał, koledzy zabierali jego rzeczy „na pamiątkę”. Do późnej nocy odzyskiwałem swoją własność. Jeden z pilotów przyszedł z moim wiecznym piórem mówiąc:
- Szkoda Mietek, że wróciłeś, bo twoje pióro nieźle pisze, no ale jak wróciłeś to masz z powrotem!
Mieliśmy wesoły wieczór z beczką wina, a po trzech dniach wróciłem do lotów. Później, kiedy odzyskaliśmy teren, gdzie przymusowo lądowałem, pojechaliśmy obejrzeć mojego Spitfire’a. Naliczyliśmy 54 trafienia, trzy pociski przeleciały przez kabinę. Następnie znalazłem się…

W Londynie

Kiedy skończyły się działania wojenne w Europie nie czekałem ani chwili. Chętni mogli zapisać się na dowolnie wybraną uczelnię w Anglii. Wybrałem Uniwersytet Londyński i zostałem inżynierem budowlanym. Zacząłem wreszcie w życiu robić coś konstruktywnego. Na zajęcia chodziłem wciąż w mundurze – nie byłem zdemobilizowany, a wakacje wykorzystywałem na odwiedziny w moim dywizjonie.
Po studiach zaczęła się praca. Dostałem się do bardzo dobrej firmy. Przez 27 lat odbudowywałem centrum Londynu. Bardzo chciałem, żeby była to Polska, ale się nie udało. Teraz nasza praca została uznana za wartość historyczną. Cieszę się, że byłem pożyteczny. Moja rodzina chodzi na koncerty do Concert Hall, który zbudowałem…

*
Historia pułkownika Mieczysława Sawickiego mogłaby stać się kanwą scenariusza filmowego. Pomimo upływu lat nasz bohater wiedzie wciąż aktywne życie. Odwiedza Polskę, nie unika spotkań. Ma również wciąż nowe obowiązki. Od pewnego czasu wchodzi w skład kapituły orderu Virtuti Militari.

Wojciech Deluga

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska