MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

01/08/2005 08:47:50

... romantycznie, z pożogą w tle

Rekonstrukcja nienapisanego pamiętnika z Powstania....a Ty – z daleka się uśmiechasz na tle pożogi mego Miasta. Zbigniew Jasiński – „Poprzez druty”

Dziennik Polski

1 sierpnia 1944 roku
Tego dnia, który wkrótce miał przejść do historii, Warszawa żyła aż do wczesnych godzin popołudniowych swoim zwykłym, okupacyjnym rytmem; ruch w śródmieściu był normalny, chodniki pełne przechodniów, tramwaje jak zwykle przeładowane. Dopiero od godziny piątej, gdy odezwały się pierwsze pojedyncze strzały, a potem z różnych stron doleciał klekot broni maszynowej, ulice zaczęły szybko pustoszeć. Z mojego okna na piątym piętrze domu w Alejach Jerozolimskich, ówczesny numer 27, czwarty budynek od rogu Marszałkowskiej (obecnie pusty plac przy hotelu Forum), miałem dogodną obserwację na cały odcinek Alej, od mostu Poniatowskiego niemal do placu Zawiszy. Widziałem, jak z przeraźliwym dzwonieniem przelatywały ostatnie tramwaje nie zatrzymując się na przystankach, przechodnie chowali się po najbliższych bramach, które natychmiast zamykano. Aleje nagle opustoszały. Przez pewien czas nic nowego się nie działo. Miałem nadzieję, że ta sytuacja potrwa dłużej i może z nastaniem zmroku uda się mojej siostrze powrócić do domu. Sława wyszła o czwartej ze Zbyszkiem, uparła się, że odprowadzi go na Boduena, tam, gdzie ekipa radiowa BIP-u miała wyznaczoną koncentrację. Czekałem na próżno.

Tymczasem zrobiła się lekka szarówka, godzina siódma. Z mojego okna zauważyłem, że od strony mostu zbliża się kilka pojazdów. Gdy znalazły się na wysokości ulicy Brackiej rozległ się terkot karabinów maszynowych: to były niemieckie wozy pancerne, cekaemy wystawione na zewnątrz, długimi seriami ostrzeliwali fronty budynków po obu stronach Alej. Walili na oślep, dla postrachu, po tynku i po oknach, słychać było, jak rozbite szyby spadają na bruk. Pojazdy przejechały wysokość Kruczej i na domach po drugiej stronie Alej pojawiły się sznurki złożone z obłoczków, to pył z tynku wyzwolony uderzeniami pocisków, i nagle... trach! Szyba w moim oknie rozbita na drobne kawałki i półka na książki, stojąca przy oknie, przesunęła się po podłodze; pocisk utkwił w grubym słowniku polsko-niemieckim, zatrzymując się, jak potem sprawdziłem, przy literze „K”.

W tej samej chwili usłyszałem pukanie do drzwi i – zanim zdążyłem coś odpowiedzieć – drzwi uchyliły się, na progu stanęła sąsiadka z lokalu obok nas, pani Basia. Widać było, że jest półprzytomna ze strachu. Wyjąkała:
– Czy mogę pobyć u państwa? Pocisk rozbił mi szybę, tak się boję...
– U nas to samo – pokazałem na rozbite okno – ale nie ma się czego bać, na piątym piętrze jesteśmy bezpieczni – szarżowałem trochę, bo chciałem ją uspokoić.
– A co z pani mężem, jeszcze nie wrócił z pracy?
– Mój mąż... wyszedł w południe, na koncentrację. Jak pan myśli, czy to długo potrwa?
– Dwa, trzy dni najwyżej. – Przypomniałem sobie, że kilka dni temu kąpaliśmy się z moją najnowszą sympatią w Wiśle, na Siekierkach, i powietrze drżało od huku armat. – A Zbyszek zgodnie z instrukcją zabrał żywność na 3 dni. Dodałem więc: – Rosjanie są już na Pradze.

Pani Basia rozejrzała się po pokoju i uprzytomniła sobie, że jestem sam w mieszkaniu.
– Przepraszam, a pani...?
– Sława, moja siostra? Poszła kogoś odprowadzić, ale ma zaraz wrócić. Ani ja, ani ona nie wierzyliśmy w to „zaraz”. Było już ciemno, przez rozbite okno dolatywał ze zmiennym natężeniem nieustający odgłos strzelaniny, wzdłuż Alej pobłyskiwały świetlne pociski pochodzące z jakiegoś cekaemu ulokowanego prawdopodobnie w gmachu BGK na rogu Nowego Światu. Co jakiś czas rozlegał się warkot silnika wozu pancernego, może nawet czołgu.

W tym domu mieszkaliśmy dopiero od roku i kontakty z sąsiadami były dość wątłe. Na naszym piątym piętrze po obu stronach korytarza umieszczone były małe kawalerki, jeden pokój z łazienką i kuchenką gazową w małym przedpokoiku. W identycznym lokalu po lewej stronie (nasz pokój był narożny) mieszkało młode małżeństwo S..., a w następnym pokoiku gnieździła się trójka wesołych chłopaków, trudniących się uliczną fotografią i urządzających zbyt często huczne zabawy w towarzystwie panienek.

Pomimo terenowej bliskości nie utrzymywaliśmy żadnych znajomości z naszymi sąsiadami, nawet takich na „dzień dobry”. Jedyną okazją do nawiązania stosunków towarzyskich były... naloty sowieckie na Warszawę. Z bliżej nieznanych powodów Rosjanie uważali, że gnębią Niemców zrzucając na miasto całkowicie niecelnie , w nocy, bombki dość niewielkich kalibrów, niebezpieczne dla mieszkań pod dachem. Z tego powodu na odgłos syren alarmowych lokatorzy z piątego piętra, ci najbardziej płochliwi, zjeżdżali windą do piwnicy i tam na rozmowach siedzieli do odwołania alarmu. My ze Sławą dość rzadko mieliśmy ochotę na te nocne rajdy do piwnicy, więc omijały nas okazje do zapoznań. Z panem i panią S... też nie wymienialiśmy grzecznościowych ukłonów, ale przyznać muszę, że Basia (imię odczytałem z tabliczki na drzwiach) wywierała na mnie niezwykły wpływ. Byłem wtedy studentem tajnej Politechniki (ukrytej pod szyldem dozwolonej przez Niemców Wyższej Szkoły Technicznej) i miałem studenckie sympatie i sympatyjki, ale zgrabna jak łania, świetnie przy tym zawsze ubrana pani Basia od pierwszej chwili oczarowała mnie urokiem dojrzałej kobiecości, wtajemniczonej w sekrety życia we dwoje. Kilka lat – co najmniej – starsza, świadoma swego wdzięku młoda mężatka, nie zauważała mnie, noszącego skrypty pod pachą.

Otrząsnąłem się z tych nie bardzo na czasie myśli. Wydawało mi się, że Basia rozważa tę dość niezręczną sytuację, ale widocznie strach przed samotnością przemógł.
– Czy będę mogła zostać tu dłużej razem z panem?
– Oczywiście, pani Basiu. Może napije się pani herbaty?
Trochę głupio wypadło z tą herbatą (czyli jakimś ersacem produkcji nieśmiertelnego Strójwąsa), ale zanim zdążyłem się ruszyć pani Basia podeszła do kuchenki i zapaliła gaz pod czajnikiem. Siedzieliśmy przy stoliku, możliwie daleko od okna Rozmowa nie bardzo się kleiła. Za oknem odgłosy walk nieco przycichły. Zrobiło się późno, była prawie północ. Minął pierwszy dzień. Co przyniesie następny?

Otworzyłem tapczan i wyjąłem kołdrę. Ponieważ w każdej chwili groziła nam jakaś niespodzianka, uznałem rozkładanie drugiego tapczanu, który tarasowałby dostęp do drzwi wyjściowych, za niewskazane. Basia nie reagowała. Rozłożyłem się na połowie tapczanu i pokazałem gestem Basi miejsce obok. Położyła się powoli, starannie unikając każdym szczegółem swej garderoby kontaktu z moim ubraniem. Gdy jej głowa znalazła się obok mojej jakiś kosmyk musnął moje wargi, ale jednocześnie w ucho szepnęła mi zimno: „Myślę, że będzie pan grzeczny...”

Długo nie mogłem zasnąć. Wymyślałem różne warianty tego, co mogło się zdarzyć Sławie, gdy wracała do domu po pożegnaniu ze Zbyszkiem. A może – co daj Bóg – nie próbowała powrotu i pozostała w BIP-ie? Jeśli tak, to za kilka dni się spotkamy, może za kilkanaście, znajdę ją na Boduena. Otuliłem się skrawkiem kołdry – większość zaanektowała Basia – i wsłuchując się w ciepły oddech leżącej obok kobiety.... zasnąłem.
Jan Lissowski

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska