MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

18/07/2005 08:07:55

Polscy Anglicy czy angielscy Polacy?

Mówi się, że ludzie liczą pieniądze w języku, który jest im najbliższy. Coraz więcej jest takich, którzy robią to równie naturalnie w dwóch lub nawet trzech językach.  Czy język jest rzeczywiście ojczyzną?  Czym są obce korzenie i jak funkcjonują? Jak długo może przetrwać tradycja i od czego to zależy? Czy łatwo zostać “obywatelem świata” czując się równie dobrze w każdym kraju?

Z przedstawicielami drugiego pokolenia Polonii urodzonymi i wychowanymi w Wielkiej Brytanii rozmawia Anna Cholewa-Selo.

Pustosłowie
Joanna ma 49 lat i urodziła się w Anglii. Rozmawiamy po angielsku, bo jak sama przyznaje, jej polski jest elementarny.  A przecież nie zawsze tak było.
- Kiedy poszłam do szkoły w wieku lat pięciu, nie znałam ani jednego słowa po angielsku. W domu mówiło się po polsku, chodziliśmy tylko do znajomych Polaków i w ogóle obracałam się tylko i wyłącznie w środowisku polonijnym. Kościół, sobotnia szkoła, harcerstwo i obozy, polskie jedzenie i tradycje.  Nawet jeśli w szkole miałam angielskich kolegów i koleżanki, to bardzo rzadko przychodzili do mnie do domu.  Wtedy, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, polska społeczność była bardzo hermetyczna i zamknięta dla obcych. Wszyscy rodzice pilnowali, żebyśmy wyrośli na tzw. dobrych Polaków.  Wszystko, co polskie, było wspaniałe i słuchając tych opowiadań byłam przekonana, że to był raj na ziemi, bo tak go opisywali i porównywali z okropną Anglią, w której wszystko było gorsze.  W szkole karmiono nas utopią, która przedstawiała nam Polskę jako kraj ciągle napadany i poszkodowany, ale który zawsze jakoś obronił się i przetrwał.  Wszystko w tych opowiadaniach było perfekcyjne – ludzie byli odważni i bohaterscy, a dzielna Polska zawsze cudem ocalała i egzystowała w heroicznym stylu – wspomina Joanna.
Nawet kiedy była już nastolatką, nie przychodziło jej do głowy, żeby obracać się w innym środowisku niż polskie i zaprosić na imieniny (bo urodzin rodzice zabraniali – to był anglosaski zwyczaj) angielskie koleżanki.  Gdy miała piętnaście lat, przyszedł pierwszy cios – zawał i śmierć ojca.  Ledwo się z matką wygrzebały z tej żałoby - łupnęło po raz drugi.  Rak matki, potem przewlekła z nim walka.
–  Na tydzień przed moimi dwudziestymi urodzinami zmarła mama.  Zostałam sama, bo nie miałam rodzeństwa ani żadnej rodziny.  Znajomi i przyjaciele rodziców początkowo bardzo mi pomagali i podtrzymywali na duchu , no ale w ciągu 24 godzin musiałam dorosnąć i pokierować swoim życiem. Poszłam na kursy, gdzie poznałam Johna, za którego wkrótce wyszłam za mąż. Ślub braliśmy w kościele anglikańskim, bo John jest protestantem. Nie mając już własnej rodziny – odziedziczyłam jego najbliższych razem z ich opieką, ale także wymaganiami. Mąż dostał pracę za granicą i wyjechaliśmy na kontrakt.  Moje kontakty z polskością ograniczały się do telefonów do polskich przyjaciół w Londynie, ale rozmawialiśmy po angielsku, bo było łatwiej.  Po powrocie do Anglii, a zwłaszcza po urodzeniu pierwszego dziecka, próbowałam kontynuować polskie tradycje i nawet ochrzciłam syna w polskim kościele, pomimo sprzeciwów męża.  Próbowałam uczyć małego języka polskiego, ale ponieważ pracowałam, chodził do angielskiego przedszkola.  Uczenie języka wyrywkowo wieczorami czy w czasie weekendów nie przynosiło żadnych rezultatów, więc dałam sobie z tym spokój.  No i już nawet nie próbowałam z dwójką młodszych dzieci.  W domu i tak mówiliśmy po angielsku, a ja nie miałam ani czasu ani oparcia w polskiej rodzinie, żeby kontynuować polskość. Mój mąż nigdy mnie nie wspierał w tych wysiłkach. Jest bardzo konserwatywny, bo będąc Anglikiem uważa, że jak się mieszka tutaj - to trzeba żyć tak jak Anglicy.
Joanna nigdy nie była w Polsce. Uważa się za Brytyjkę i rzadko mówi o swoim polskim pochodzeniu, które od śmierci rodziców jakoś się rozmyło. –  Gdyby żyli, to na pewno nie ucięłaby się moja polska tradycja. Czasem wyrzucam sobie, że to moja wina, bo zaniedbałam swoje dziedzictwo. Dzieci wiedzą, że są pół-Polakami, znają smak kiełbasy i bigosu – ale nikt tego specjalnie nie lubi, więc skończyłam z polskimi zakupami. Próbowałam urządzać Wigilię, ale mąż nie bardzo to akceptował i obchodzimy święta po angielsku.
To tylko tak ładnie brzmi, jak ktoś deklaruje swoje cudzoziemskie pochodzenie, ale bez dobrej znajomości języka, żywych kontaktów ze środowiskiem i częstych pobytów w kraju - takie deklaracje są tylko pustosłowiem. To tak, jakby przypiąć sobie do ubrania rozetkę, którą równie łatwo zdjąć. 
Dziękując za wywiad, nie wiadomo dlaczego nazywam ją Asią.
– Boże, jak dawno już do mnie nikt tak nie mówił – szepce.
Ciężka praca

Kiedy zjawiam się na wywiad, Maja proponuje kawę, za którą dziękuję. 
- Naprawdę? A ja, na nasze spotkanie specjalnie kupiłam ciasteczka z włoskiej cukierni – mówi rozczarowana. 
– Wobec tego napijmy się kawy i spróbujmy tych pyszności – próbuję powetować straty i myślę sobie: ha, polska gościnność! 
Maja urodziła się w Londynie i przeszła przez ostre szkolenie polskości, jakie narzuciło pokolenie jej rodziców, którym sytuacja polityczna w Polsce odcięła powrót do kraju po wojnie. Próbowali zbudować sobie tutaj drugą Polskę, a  własne dzieci wychować na super-Polaków. W razie, gdyby można byłoby powrócić  po upadku komunizmu, o czym ciągle marzyli. 
Maja, podobnie jak Joanna - przeszła przez obowiązek polskiej szkoły, polski kościół, polskie akademie, polskie tradycje, polskie harcerstwo i polskie biwaki.
 – Za karę, że na polskich obozach mówiliśmy między sobą po angielsku - musieliśmy płukać usta wodą z solą. Teraz byłoby to nie do pomyślenia – śmieje się.
W Anglii była liczna rodzina, bo oprócz mamy, ojca, i dwóch sióstr miała wujka z pięciorgiem dzieci oraz dalszą rodzinę.  Nie sposób było egzystować w tej siatce koligacji bez posługiwania się językiem polskim, który był na co dzień poprawiany, cyzelowany i doskonalony.  Na tyle, że po pięćdziesięciu latach wciąż funkcjonuje doskonale.
W miarę dorastania coraz bardziej oddalała się od tej żywej polskości, ucząc się i akceptując angielskie zwyczaje i sposób zachowania, do którego zmuszało przebywanie w angielskim środowisku. Nigdy nie spotkała się z dyskryminacją, choć najbardziej różniło ją od tubylców jedzenie. Najbardziej, kiedy mama dawała do szkoły dziwne kanapki na ciemnym chlebie – wtedy, gdy inne dzieci wsuwały ze smakiem białą angielską „watę”. W końcu, po wielu awanturach, zażądała  angielskiego chleba. 
Oczywiście teraz, po tylu latach, wszystko się zmieniło.  Anglicy kochają cudzoziemską kuchnię i polskie pierogi mogą stać się jeszcze atrakcją. No, ale wtedy to była ogromna alienacja.
Wyszła za mąż za pół-Irlandczyka i pół-Walijczyka - i tylko dyskrecja powstrzymuje mnie od pytania, jaka była reakcja polskiego klanu na mieszane małżeństwo.
 – Neil przyjął moją tradycję spokojnie i z szacunkiem. Urządzam polską Wigilię, a potem w pierwszy dzień Świąt wszystko jest po angielsku. Dwujęzyczność ma swoje dobre i złe strony.  Najgorsze, że mąż czuje się zdominowany przez Polaków, którzy nawet dobrze znając angielski, nie mają na tyle dobrego wychowania, żeby z nim trochę porozmawiać w czasie rodzinnych uroczystości.  
Dzieci Mai, czyli już drugie pokolenie urodzone w Anglii, przeszły przez ten sam reżim polskiej szkoły co ona, mówią poprawnie po polsku, a dorosły syn Adam tańczy w polskim zespole folklorystycznym. Dla kogo wciąż pielegnuje te polskie tradycje, mimo że w domu mówi się po angielsku, a wszyscy przyjaciele są Anglikami?
 - Dla mamy – pada stanowcza odpowiedź. - Zdaję sobie sprawę – mówi Maja - że z jej odejściem moja polska tradycja zacznie się rozpływać, bo urodziliśmy się w Anglii i pomimo obcego pochodzenia, jesteśmy na tyle zasymilowani, aby nam tej tradycji nie brakowało do przetrwania. Poza tym, utrzymanie tradycji to naprawdę ciężka praca wymagająca wielu wyrzeczeń. Tradycja ma swoje granice i jeśli nie jest odświeżana nową „transfuzją krwi”, czyli żywymi kontaktami z krajem, małżeństwem z Polakami z Polski lub przeniesieniem się do Polski – zostaje wchłonięta przez realia rzeczywistości. Potem jest już tylko wspomnieniem cudzoziemskiego pochodzenia.
Kiedy była mała,  czuła się tylko i wyłącznie Polką.  Polskę odwiedzała parokrotnie, ale bylo to wielkie rozczarowanie, bo ta wytęskniona i wspaniała Polska portretowana przez rodziców, okazała się krajem szarym i smutnym. Teraz, po tylu latach, myśli o sobie w kategoriach Brytyjki polskiego pochodzenia. Jakie polskie cechy posiada?  Nad tym pytaniem długo się zastanawia.
 – Nie wiem, to trudno zdefiniować.  Starą polską generację natychmiast umiałabym opisać, ale młodych z Polski? Przyjeżdżają do nas różni kuzyni i nie widzę różnicy – są wykształceni, ubierają się podobnie, mają podobne marzenia i są Europejczykami.
 - No, a te ciasteczka i przysłowiowa polska gościnność? – podpowiadam. 
 - Och, to przecież mam we krwi – śmieje się Maja.                   

Dwa domy

Dziewiętnastoletniego  Sebastiana wielkorotnie biorą za Polaka urodzonego w Polsce ze względu na nieskazitelny polski, bogaty w kolokwializmy i zwroty idiomatyczne. Aż trudno uwierzyć, że urodził się w Anglii i tutaj na stałe mieszka.
 - Od kiedy pamiętam, dom był zawsze pełen Polaków. Jestem jedynakiem i w Anglii jest nas tylko troje, natomiast w Polsce są dziadkowie i cała liczna rodzina, z którą jestem bardzo związany i której naprawdę mi brak w Anglii. W ciągu swojego krótkiego życia nigdy nie miałem w Anglii takiego poczucia bliskości, które daje właśnie moja duża rodzina w Polsce.  Choć jeździliśmy także do innych krajów, to główną część  wakacji spędzałem i wciąż spędzam z polskimi ciotkami, kuzynami oraz przyjaciółmi rodziców. W Polsce jest mój drugi dom, bo znam wszystkich i nikt nie myśli o mnie, że jestem obcy. Sam poruszam się po Warszawie, robię zakupy i tak - zliczam resztę po polsku.  Bo ja przecież jestem Polakiem – tłumaczy Sebastian.
Trudności, jakie mają Anglicy z wymówieniem jego trudnego nazwiska, kwituje machnięciem ręki - bo to przecież ich problem.  W życiu nie zmieniłby go ani nie skrócił. Mówi, że nie przejmuje się ich niekompetencją – jeśli mogą sylabizować nazwiska hinduskie czy koreańskie – to niech się nauczą i polskich.
Największa różnica między Anglikami a Polakami to ciepło stosunków międzyludzkich.
 – Jak żegnam się z moimi polskimi kolegami w Londynie, to zawsze obejmujemy się i klepiemy po plecach. Tak zostaliśmy nauczeni. Dla angielskich chłopaków czy dziewczyn to jest prawdziwy szok, bo oni mówią sobie tylko “bye, bye” i pilnują odległości.  No to czasami, żeby ich zbulwersować, jeszcze dodajemy cmok w policzek.  W Polsce, jak kupuje się nawet gumę do żucia, to można sobie pogadać ze sprzedawcą.  O wszystkim - od pogody do polityki. I to jest normalne.  A tutaj jakbym wdał się w dłuższą rozmowę – to pomyśleliby, że jestem wariatem. Wydaje mi się, że Anglicy boją się pokazać ciepło, a przecież człowiek bez tego ciepła nie może żyć.
Najbardziej podoba mu się całowanie kobiet w rękę, czego nauczył się od ojca. Uważa, że takie oddawanie szacunku kobiecie powinno być propagowane we wszystkich krajach.
 – W Anglii kobieta na pewno nie ma takiego prestiżu jak kobieta w Polsce, bo tutaj jest albo kumpelką albo traktowana jest jako równoprawna partnerka. A kobiecie należy się więcej uznania, bo jest matką i pilnuje domowego ogniska.
Większość towarzystwa Sebastiana to młodzi Polacy urodzeni tutaj.  Między sobą mówią po angielsku –  robili to nawet na przerwach w sobotniej szkole. Ale już w towarzystwie rodziców czy znajomych Polaków – to tylko po polsku.
Od kiedy zaczął studiować, ma więcej znajomych Anglików. Czy to są angielscy Anglicy?
 -  Dobre pytanie - mówi Sebastian -  bo jak teraz zastanawiam się, to wszyscy mają jakieś cudzoziemskie pochodzenie. Może właśnie ta cudzoziemska spontaniczność i  pokazywanie uczuć na zewnątrz tak mnie przyciąga? – zastanawia się głośno. Moja dziewczyna, która jest Kanadyjką, też zauważa różnice w tutejszych stosunkach i woli przebywać z cudzoziemcami.
Kiedy uczył się brytyjskiej historii, zawsze pojmował ją jako “ich” historię, a nie swoją. Gdy słyszy niepochlebne opinie o Polakach, stara się spokojnie wyjaśniać nieporozumienia. Kiedy założy rodzinę, to nie będzie selekcjonował według narodowości, ale miłości. Chciałby jednak, aby przyszła żona doceniła jego polskie korzenie i zgodziła się na chodzenie dzieci do polskiej szkoły i wyjazdy do Polski.  
Na pytanie, czy mógłby kiedyś zamieszkać na stałe w Polsce, odpowiada jednak stanowczo, że nie. Dlaczego?
 – Bo tutaj w Anglii mam za dobrze, żeby ryzykować i stawiać na niepewność. Patrząc na standard życia w Polsce, ile ludzie zarabiają i jakie mają perspektywy – to nie widzę takiej możliwości. Przynajmniej w najbliższej przyszłości.  Moi rodzice, którzy są najlepszymi rodzicami na świecie, zapewnili mi max komfortu, utrzymują mnie i płacą za studia, za co jestem im bardzo wdzięczny. Tym bardziej to doceniam, że jak zostali tutaj po stanie wojennym, to nie było im łatwo budować życia w obcym kraju. Gdybym miał do wyboru świetną pracę w Polsce i gorszą w Anglii – to wybrałbym tę w Anglii, bo tutaj jestem wychowany, znam wszystkie realia, mam swoje środowisko i tutaj jestem osadzony.
Po namyśle dodaje jeszcze:  – Polska jest moim krajem wakacyjnym, ale moje życie jako Polaka toczy się w Anglii. No, chyba żeby zdarzyło się coś zupełnie wyjątkowego.

Senne marzenia

Angielski Anny brzmi jak muzyka i przyjemnie pieści ucho. Nie tylko dlatego, że jest skrzypaczką, ale że muzykę studiowała w Oxfordzie i obracała się wśród brytyjskiej śmietanki, posługującej się nieskazitelnym angielskim – tzw. Queen’s English. Kiedy miala 3 lata, zmarł nagle na zawał, odprowadzający ją do przedszkola, ojciec.  Młody i przystojny Anglik. Polska mama była w dziewiątym miesiącu ciąży z młodszą siostrą, Pauliną.
 – Wychowane byłyśmy “po polsku”, a po śmierci taty często przyjeżdżała do nas Bunia, czyli polska babcia. Tak jak większość Polaków tutaj urodzonych chodziłyśmy do polskiej szkoły. Potem, kiedy okazało się, że obydwie odziedziczyłyśmy zdolności muzyczne po mamie, która jest nauczycielką muzyki, do zajęć w angielskiej szkole doszła jeszcze szkoła muzyczna. Na szlifowanie polskiego nie było czasu. Nie miałyśmy jeszcze dziesięciu lat, gdy zmarła Bunia i po jej śmierci skończyły się nasze wyjazdy do Polski. Przez najważniejsze, czyli formatywne lata wychowywałyśmy się w Anglii. W miarę dorastania nasz polski był coraz uboższy, chociaż do tej pory mama cały czas mówi do nas po polsku.  Tyle, że my odpowiadamy po angielsku.
Moja tożsamość zmienia się jak kameleon.  Tak naprawdę jestem pół-Polką i pół-Angielką i tak przedstawiam się w Wielkiej Brytanii.  Kiedy jestem za granicą - dla prostoty rachunku mówię, że jestem Angielką lub Brytyjką – w zależności, co kto rozumie.  Nota bene – Anglia to tylko południe, a Wielka Brytania, oprócz Anglii, obejmuje Szkocję, Walię i Irlandię.
Obraca się w międzynarodowym towarzystwie, bo takim jest świat muzyczny.  Język nie ma tu wielkiego znaczenia, ponieważ kluczem do porozumienia jest muzyka. Wystarczy znać podstawową angielską gramatykę i parę wyrazów. Reszta to  umiejętność czytania nut – to jest międzynarodowe Esperanto. – Ale – dodaje Anna – nawet muzyczne Esperanto może być różnie odczytywane. Każda narodowość ma inny system komunikowania swoich emocji i tożsamości. Wynika to, jak jej się wydaje, z różnorodności historycznych doświadczeń, przyjętych norm zachowań i temperamentu.
  – Najtrudniej jest otworzyć Anglików, żeby pokazali nagą duszę bez skrępowania i wstydu. Mój rosyjski nauczyciel muzyki zawsze mówił, że to jakby wyciskać krew z kamienia.  Może dlatego, że w Wielkiej Brytanii wszyscy uczeni są pracować zespołowo i nie ma miejsca na rozwijanie indywidualności. Żeby bezpiecznie funkcjonować nie można się wybijać i trzeba być regularnym i zdyscyplinowanym członkiem grupy. W brytyjskim świecie muzycznym jest wielu wspaniałych rzemieślników, ale brakuje wirtuozów. Nie widziałabym tego tak ostro,  gdybym nie miała tej cudzoziemskiej części duszy. Uważam, że czuję o wiele mocniej niż przeciętny Brytyjczyk, choć tak jak oni, nie zawsze umiem to pokazać.
W Polsce od ponad roku mieszka jej siostra Paulina, która pojechała tam w poszukiwaniu swojej polskiej przygody. Ucząc angielskiego - jednocześnie doskonali polski i jak okazuje się, nie ma sprecyzowanych planów powrotu do Anglii.
 – Paulina jest o wiele bardziej polska niż ja, jeśli chodzi o temperament.  Mówi, że w Polsce czuje się jak w domu i szalenie się jej tam podoba, pomimo że zarabia grosze. Po długiej przerwie do Polski zaczęłam jeździć i ja, bo już jako dorosła osoba chcę zobaczyć, co jest we mnie polskiego. Pomimo że mnie tam ciągnie - to jednak czuję się obco.  Przede wszystkim dlatego, że nie znam dobrze języka. Nota bene - resztę w sklepie liczę po angielsku. Dałam sobie osobiste przyrzeczenie, że zapiszę się na wieczorowe kursy polskiego.
Kiedy jeszcze parę lat temu mówiła o swojej polskiej “połówce”, na nikim nie robiło to wrażenia.  Nie to, żeby odczuwała wrogość – ale nikt się tym nie interesował.  Wielu nawet nie wiedziało, gdzie jest Polska. Teraz, po przystąpieniu do Unii, ludzie tutaj są o wiele lepiej poinformowani. Czuje, że jej polskość staje się atrakcyjnym tematem.
 - W końcu żaden Brytyjczyk nie wyobraża sobie teraz życia bez polskiego hydraulika czy murarza - mówi Anna.
Miałaby wielką ochotę spróbować w Polsce, ale boi się, że mając 26 lat jest za stara na podjęcie ryzyka szukania nowego miejsca na świecie. Choćby nawet czasowo… Podziwia siostrę, że miała odwagę. Parę lat temu, podczas dłuższego pobytu w Polsce, może po dwóch tygodniach, po raz pierwszy miała sen – cały po polsku.
 - Poczułam się taka dumna, że moje polskie dziedzictwo powróciło do mnie w nieskazitelnej formie. Ale czy można urzeczywistnić sny?      
         
Rozdroża osobowości – studia nad polską społecznością w Wielkiej Brytanii                   
                ( „Personality in flux”- the Polish community in Britain by  Keith Sword)

...Siła tradycyjnych obrządków leży w kumulacji emocji i uczuciowych związków z najbliższymi, a co najważniejsze - odwołaniem się do wspomnień z  dzieciństwa.
Narodowa i kulturowa kontynuacja zostaje zakłócona przez elementy obce wkraczające do wielokulturowego małżeństwa, w którym najczęściej rolę strażnika tradycji pełni kobieta. Przeważnie małżeństwo mężczyzny pochodzenia polskiego z nie-Polką oznacza koniec polskiej tradycji.
...Jedzenie jest elementem scalającym grupy etniczne. W wielu wypadkach nazwy potraw są jedynymi polskimi wyrazami, które zna trzecia lub czwarta generacja Polaków urodzonych w Ameryce. Szeroko akceptowany w Stanach „pluralizm osobowościowy” polega na przyswajaniu sobie z wielokulturowej tradycji takich cech, które wzbogacając osobowość - nie budują barier w życiu codziennym.
...Narodziny własnego dziecka częstokroć wyzwalają w ludziach chęć przekazania elementów własnej tradycji i może to oznaczać powrót do źrodła pochodzenia....
...Asymilacja jest przyswojeniem obcej kultury do takiego stopnia, aby utracić łączność i lojalność w stosunku do kultury, w której się wyrosło.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska