MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

20/06/2005 00:15:25

Komar groźniejszy od lwa

Przywitanie z Afryką Mieszkaniec Tanzanii we wschodniej Afryce zdaje maturę w wieku 30 lat lub jeszcze później. Pod warunkiem, że w ogóle stać go na naukę. Dla wielu jedyną szansą zdobycia wykształcenia, i przez to poprawy bytu, są szkoły prowadzone przez misjonarzy. Księży, zakonników oraz misjonarzy świeckich. W tym gronie są Marta i Jan Kaczmarkowie.

Mololo jest wioską, choć liczy 15 tysięcy mieszkańców. W Polsce byłoby już miastem powiatowym. Do najbliższej drogi jest stąd 50 kilometrów. Tanzania to duży kraj. Powierzchnią trzykrotnie przewyższa Polskę, przy porównywalnej liczbie mieszkańców. Wszędzie bieda, a właściwie skrajna nędza. Ludzie żywią się rosnącymi na drzewach bananami, papają oraz przyrządzaną na kilka sposobów mąką kukurydzianą ugali. W Mololo księża karmelici z Indii założyli misję. Zbudowali kościół, klasztor i szkołę podstawową. Zbudowali jak najbardziej dosłownie. Po nabożeństwach i lekcjach zamieniają zakonne habity na odzież roboczą. Odkładają brewiarze i różańce, a chwytają za młotki, kielnie i łopaty. Sami projektują, murują, nawet wytwarzają na własne potrzeby cegły. Teraz stawiają szkołę średnią. Do najbliższego „ogólniaka” jest z Mololo ponad 100 kilometrów. Niewiele rodzin stać na opłacenie uczniom internatu. Młodzi potrzebni są też do pracy przy zbiorach sizalu. Nierzadko zdobywanie średniego wykształcenie trwa nawet kilkanaście lat. Po roku nauki następuje kilkuletni „urlop dziekański” na pracę lub zdobycie pieniędzy na szkołę. - Poruszył nas zapał i pracowitość hinduskich karmelitów. Warto im pomóc. Dlatego podjęliśmy się z Martą prowadzenia w Londynie akcji na rzecz zbudowania choćby jednej klasy tej szkoły. To koszt około 2 tysięcy funtów – mówi Jan Kaczmarek. Wraz z żoną pracują jako świeccy misjonarze w Salwatoriańskim Instytucie Teologii i Filozofii w Morogoro.
 
Jak święty Franciszek

Jan urodził się w Londynie, Marta we Wrocławiu. Są małżeństwem od 30 lat. W 1996 roku wyjechali z Anglii do Polski. Tam zetknęli się z Instytutem Misyjnym Laikatu w Warszawie. Po rocznym szkoleniu, otrzymali od prymasa Józefa Glempa krzyże misyjne i wyjechali do Tanzanii. Na całym świecie jest tylko 30 świeckich misjonarzy pochodzących z Polski, w tym dwa małżeństwa. Instytut w Morogoro kształci na duchownych 350 studentów. Marta jest profesorem angielskiego, Jan jako informatyk  dba o sieć komputerową uczelni. Ma sporo roboty, bo stałe wyłączenia prądu mocno dają się urządzeniom we znaki. Poza pracą dużo podróżują po Tanzanii. Poznają niezwykłych ludzi, a także ciekawe miejsca, nierzadko związane z Polską.  – Wielkie wrażenie zrobił na nas ojciec Ricardo, kapucyn z Włoch. Prowadzi dwie szkoły i przedszkole dla biednych dzieci. Mieszka razem z nimi w lepiance z liści. Chodzi bez butów. Żyje i wygląda jak święty Fraciszek. A jest kapucynem, nie franciszkaninem -  opowiada Marta.
W Tanzanii jest wiele polskich śladów. Państwo Kaczmarkowie odwiedzili Manderę, odległą o sto kilometrów od Morogoro. Pod koniec XIX wieku przebywał tu Henryk Sienkiewicz. Leczył malarię, a „przy okazji” napisał swoje słynne „Listy z Afryki”. U stóp Kilimandżaro w Tegeru zatrzymali się na cmentarzu, gdzie był w latach 1944-1959 największy w Afryce obóz polskich „Dzieci Tułaczy” – sierot pochodzenia polskiego z Syberii, zabranych ze Związku Radzieckiego przez armię generała Andersa. Podobny, ale mniejszy obóz był także w Morogoro. I tu - jako swoista pamiątka także pozostał cmentarz.
 
Komar groźniejszy od lwa

Fascynujący okazał się również sam „Czarny Ląd”. Małżeństwo misjonarzy odkryło, że najniebezpieczniejszymi zwierzętami w Afryce są… komary. Roznoszą bowiem malarię, przed którą tak naprawdę nie sposób się obronić. Przyjmowanych przez turystów szczepionek nie można stosować przez dłuższy okres, ponieważ uszkadzają wątrobę.

Pozostają siatki przeciwko owadom, pod którymi się śpi, spraye i płyny odstraszające bzyczących natrętów. Zagrożeniem są również jadowite węże, ale w pobliżu misji, chwalić Boga, od dawna ich nie widziano. Państwo Kaczmarkowie nie widzieli wielu dzikich zwierząt. Raz przed samochodem przebiegło stado małp. Lwy, słonie i żyrafy znają więc wciąż tylko z telewizji i ZOO. Dla Europejczyka zaskakujące są tu wschody i zachody słońca. Jasno robi się około 6.30 w ciągu kilkunastu minut. W takim tempie około 18.30 zapada zmrok. W mgnieniu oka cała okolica tonie w ciemnościach, bo uliczne latarnie są tu czymś równie niespotykanym jak śnieg. O tej porze lepiej być w pobliżu domu. Afrykańska dieta z pewnością zadowoli wegetarianów. Postawą są owoce. Soczyste cytrusy prosto z drzewa, o smaku jakiego w Europie nie znamy. Gorzej jest z wędlinami i serem. Ze względu na upały trudno takie produkty przechowywać nawet w lodówkach. Z okazji świąt, w stołówce Instytutu zdarza się jednak taki rarytas jak gołąbki. Ten specjał polskiej kuchni nauczyła przyrządzać afrykańskie zakonnice Polka, siostra Miriam. Trwa nauka lepienia pierogów.

Mała pomoc, wielka radość

Uczelnia w Morogoro kształci kleryków z wielu krajów afrykańskich. Profesorowie wiedzą, że nie wszyscy słuchacze zostaną duchownymi, choć we wszelkich ankietach wielokrotnie podkreślają swoje powołanie i niezłomną wolę życia w stanie kapłańskim. W rzeczywistości część młodych mężczyzn chce tylko ukończyć studia. Wykształcenie - to przepustka do lepszego życia. W misyjnych placówkach nauka jest bezpłatna. Do tego uczelnie udzielają studentom pomocy socjalnej.  Nawet jednak  jeśli niektórzy po siedmioletniej nauce nie przyjmą ostatnich święceń, to mając studia
poprawią los swój i najbliższych. Nie będą chodzić po ulicach za białymi, żeby dali pieniądze na to lub tamto, co jest w Tanzanii powszechne. – Uzależnienie od białych jest jeszcze pozostałością z czasów kolonialnych. W zachowaniu tych ludzi bardziej zdumiało nas coś innego – absolutne pogodzenie ze śmiercią. Dla nas odejście kogoś bliskiego to tragedia. Dla Tanzańczyka coś najzupełniej zwyczajnego. Wręcz dziwią ich kondolencje składane po śmierci najbliższych – mówią państwo Kaczmarkowie. Przez rok małżeństwo świeckich misjonarzy zobaczyło i przeżyło bardzo wiele. Barwnie opowiadają o uczeniu angielskiego ludzi, którzy posługują się językami plemiennymi, każdy zwrot najpierw tłumaczą na kiswahili, a dopiero potem na angielski. W efekcie wychodzi coś przypominające dialogi z przedwojennego filmu. Byli na ślubnym przyjęciu, gdzie rolę weselnego tortu pełniła pieczona koza, przyglądali się wielkim czarnym rowerom „Made in China”, na których wozi się wszystko, włącznie z cegłami, workami cementu i żywymi zwierzętami. Dopiero tam zrozumieli, jak ciężko żyje się ludziom w Afryce. Patrzyli na nędzę, jakiej nie są w stanie oddać żadne opisy, ani najbardziej przejmujące reportaże telewizyjne. Ale spotkali także ludzi wielkiego serca, pełnych sił duchowych i fizycznych, starających się poprawić los mieszkańców Tanzanii. Teraz wiedzą, że każda, nawet najmniejsza pomoc jest tam bardzo potrzebna. Dla tysięcy dzieci, działalność misji, to jedyna nadzieja na posiłek i naukę. Najdrobniejsza rzecz może sprawić, że pojawi się uśmiech na małej ciemniej buzi.

Robert Małolepszy

Marta i Jan Kaczmarkowie po spotkaniu z uczniami w szkole im Marii Skłodowskiej Curie w Putney w Londynie.
Fot. Robert Małolepszy

Instytut Salwatoriański w Morogoro
Więcej o Instytucie Salwatoriańskim na stronie WWW.sds.org/morogoro i www.salwatorianie.pl

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska