08/11/2004 12:06:24
- Nie bardzo wierzę w to, czego się o tobie dowiedziałam. Ponoć nie miałeś bladego pojęcia o fotografii. Dwa lata temu wyjechałeś do Szkocji, wziąłeś automatyczny aparat i ni stąd ni zowąd okazało się, że masz talent.
To prawda, choć nie było to dwa, a cztery lata temu.
- I jak to? Nagle zacząłeś przebierać ludzi, robić im zdjęcia i stwierdziłeś, że to jest to?
Właściwie tak. Zrobiłem trochę zdjęć i pomyślałem: Może by tak trochę zdjęć wysłać na konkurs? No i wygrałem. Był to konkurs na fotografa roku w kategorii portretów. To mnie zmotywowało. Okazało się, że moje prace mogą się komuś podobać. Zacząłem robić więcej zdjęć i wygrywać kolejne konkursy – w sumie trzy lub cztery. I tak aż do początku tego roku. Dostałem wtedy nominację (nazywa się to professional distinction) w konkursie FUJI. I tam wygrałem - w lutym. Zaraz po konkursie zgłosili się ludzie z British Institute of Profesional Photography i Master Photographic Association. Zaproponowali, żebym wysłał im portfolio. Na jego podstawie dokonają zakwalifikowania na jeden z trzech stopni. Wysłałem portfolio na drugi stopień. Promowali mnie od razu na trzeci. To było bardzo miłe. Powiedzieli, że zdarzyło się to pierwszy raz od 6 lat.
- Czy prace prezentowane ma twojej stronie internetowej to coś, co robisz dla siebie, czy zdjęcia na zlecenie?
Jedno i drugie. Najczęściej są to rzeczy, które zwróciły czyjąś uwagę, wygrały konkursy, otrzymały wyróżnienia. Ale robiłem je sam dla siebie. Realizowałem własne pomysły - dlatego, że to lubię. Nie traktuję fotografii jako źródła dochodu. To, co robię, rozwija się naturalnie, przez zainteresowanie. Są to więc głównie moje projekty. Mało jest tam tego, co robiłem dla innych.
- A co robiłeś dla innych?
Robiłem zdjęcia dziewczyn startujących w wyborach Miss Polonia UK 2003 i 2004. Często robię też portfolia modelek i modeli, aktorów, tancerzy, piosenkarzy. To większa część moich prac komercyjnych i źródło dochodu.
- Skąd bierzesz modeli?
Najczęściej są to ludzie, dla których ja coś robiłem. Potem oni robią coś dla mnie - pozują do moich zdjęć.
- Ale w twoich pracach pełno jest twarzy brzydkich, eufemistycznie można powiedzieć „charakterystycznych”. Są to właśnie takie gęby, które się zapamiętuje. Gdzie się znajduje takich ludzi?
Najczęściej są to aktorzy, dla których robiłem portfolio. Potem proszę ich o pozowanie do zdjęć. Często razem coś wymyślamy.
- A te Polki, które są na twoich zdjęciach, to koleżanki?
Często pozuje mi moja żona, Dorotka. Są to też modele, znajomi, nierzadko przypadkowi ludzie. Zresztą bardzo lubię robić zdjęcia przypadkowym osobom.
- Zaczepiłeś kiedyś kogoś na ulicy z propozycją zrobienia zdjęć?
Nie, nigdy. Choć są to ludzie przypadkowi, nie znaczy, że zupełnie nieznani. Zetknąłem się z nimi przy jakiejś okazji. Nie robię tak jak niektórzy. Nie wychodzę na ulicę, by zapolować z aparatem. Nie łapię momentów, sytuacji, zdarzeń. Ja je kreuję. Wymyślam sobie, co ma być na zdjęciach. Potem takie zdjęcie może być upozowane, nawet teatralne. Ale wszystko po to, żeby coś konkretnego przekazywało.
- Na początku robiłeś też pejzaże…
No tak, na początku. Teraz brak mi na to czasu. Mam bardzo dużo pracy w studiu – przy własnych pomysłach i zleceniach. Rzadko mogę sobie pozwolić na wyjazd.
Powiem ci, na czym polega mój pomysł na życie: mieć tyle pieniędzy, żeby od nikogo nie zależeć. Realizować swoje pomysły, robić wszystko po swojemu. Tak byłoby idealnie. (śmiech)
Niestety tak nie jest i żeby robić to, co się chce, trzeba też robić coś, z czego są pieniądze. Właściwie teraz jestem na rozdrożu. Ciągle robię komputery, IT, ale coraz bardziej zaczynam wchodzić w świat komercyjnej fotografii.
- Nie masz poczucia, że tracisz czas, opóźniając swe wejście w świat profesjonalnej fotografii? Może jednak powinieneś pójść na całość?
Rozmawiałem ostatnio z facetem, który się nazywa Lee Frost. Jest tylko 6 lat starszy ode mnie. Napisał 15 książek o fotografii i jest jednym z najbardziej cenionych fotografów w Wielkiej Brytanii. Spytałem, jak to wszystko osiągnął w tak młodym wieku. Odpowiedział: „Ja się tym zajmuję od ósmego roku życia. Byłbym więc ekstremistą, chcąc dojść do tego w 4 lata”.
- Możesz się oswoić z myślą, że twoja kariera tak szybko się potoczyła?
Nie jestem w szoku. Wydaje mi się, że to naturalny proces. Tak się ma dziać. Ale oczywiście cieszę się jak ktoś taki jak Lee Frost mówi, że moje zdjęcia wyglądają jak kogoś, kto działa od 20 lat i kasuje za sesję 2-3 tys. funtów.
- A ty ile bierzesz za sesję?
Najmniej płacą modele – za wejście do studia 60 funtów. Czasem zostawiają nawet 600, ale wtedy w grę wchodzą już specjalne wymagania i praca na specjalnych warunkach.
- Muszę zapytać, skąd czerpiesz natchnienie do kolejnych zdjęć i serii. Zwłaszcza, że spotkałam się z zarzutem, że kopiujesz np. malarzy?
Choć może głupio to brzmi, sztuką ani fotografią nigdy się nie interesowałem. Jedna z największych wpadek, jakie miałem, była właśnie taka. Po opublikowaniu jednej fotografii dostałem setki listów i maili z zarzutami, że jest to kopia słynnej rzeźby Leonarda da Vinci. Nie miałem pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje. Wszedłem wtedy na Internet, zacząłem szukać i znalazłem – rzeczywiście, jest to podobne.
Najczęściej porównywano mnie do czeskiego czy słowackiego fotografa Jana Saudka. Kiedy po raz dziesiąty odebrałem maila o treści: „Jan Saudek pewnie byłby zainteresowany twoją twórczością”, pomyślałem: Kto to u licha jest?
- No właśnie. Kopiowanie Saudka zarzucali ci ludzie, z którymi rozmawiałam o tym, co robisz.
Nie znałem ani Saudka, ani innych artystów, których kopiowanie mi się zarzuca. Ale myślę, że to dobrze. Gdybym wiedział, pewnie starałbym się unikać kopiowania. A tak mogę poszukiwać sam, kierować się tylko swoim gustem i swoimi pomysłami. Ludziom trudno jest uwierzyć, że można tworzyć coś podobnego bez znajomości pierwowzoru.
- Wiele twoich zdjęć wygląda właśnie jak obrazy. Mam wrażenie, że czerpiesz z klasyki, ale i z najnowszych technologii. Wprawne oko zauważy, że tworząc podpierasz się też komputerem. Czy bardzo „podrasowujesz” zdjęcia?
Tak, komputer w dużym stopniu pomaga mi w obróbce. Jest dla mnie jednym z narzędzi, którymi się posługuję.
- Nie masz ambicji, żeby zaczynało się i kończyło na aparacie? Wydawało mi się, że wśród fotografików ciągle dominuje podejście purystyczne. To, co widać na zdjęciu, ma być odbiciem rzeczywistości, a nie efektem pracy z komputerem.
U mnie było to trochę inaczej. Zanim zająłem się fotografią, znałem dobrze obróbkę cyfrową. Tym zajmowałem się już 5–10 lat wcześniej. Dziś to, co się nazywa post–production (czyli obróbka komputerowa), jest niezwykle często stosowane, ale oglądając zdjęcia, ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Jeśli jesteś sam w stanie wykonać post–production, to masz dodatkowy atut. Ja znam się na tym i myślę, że właśnie to pozwala mi się czasem odbić bardzo daleko. Robiąc zdjęcie, już wiem, co będę chciał z nim zrobić dalej przy pomocy komputera.
Miałem właśnie taką sytuację podczas jednego z ostatnich projektów. To było zdjęcie z krzyżem - pozornie proste. Jedna odbitka była tam jednak wykonana bodajże z 10 zdjęć. Mój pomysł był taki, żeby na ulicy ustawić krzyże. To jednak wymagałoby ogromu pracy, zezwoleń, pieniędzy. Zaczęliśmy budować dwumetrowy krzyż, ale realizacja nas przerastała. Zbudowaliśmy więc 30-centymetrowy model. Zrobiłem jego zdjęcie aparatem cyfrowym i powiększyłem do wielkości normalnego krzyża. Zrobiłem też 6 zdjęć architektury, które utworzyły po nałożeniu panoramę Londynu. Potem zrobiłem zdjęcie człowieka z rozpiętymi ramionami i nałożyłem to na ten obraz.
- Jak takie sprawy traktowane są na konkursach? Są osobne konkursy dla zdjęć po post–production i osobne dla naturalnych? Jak traktuje się takie manipulacje?
Nie demonizujmy sprawy. W latach dziewięćdziesiątych ciemniowo dokonywano manipulacji podobnej do cyfrowej i różne wersje tego samego zdjęcia mogły się o niebo różnić od siebie. Dziś kontynuuje się to samo - tylko w technice cyfrowej. Są oczywiście konkursy, które nie dopuszczają żadnej ingerencji. Wtedy organizatorzy nie chcą nawet odbitek, a zapisany materiał wysyła się na filmie. Ale to są najczęściej konkursy alternatywne.
- A te konkursy, np. Fuji, w których byłeś nagradzany?
Większość profesjonalnych konkursów już dawno poszła do przodu. Tam patrzy się na efekt końcowy, nie na proces twórczy. To, co widać na końcu, ma uderzać, zaskakiwać. Nikogo nie interesuje, ile włożono w to pracy, jakich technik użyto.
- Może więc w ogólne nie ma sensu szukanie np. odpowiednich kolorów w naturze. Może lepiej zrobić zdjęcia czegokolwiek i potem to cyfrowo przekształcać?
Fajnie by było, gdyby tak się dało. Jednak pewne rzeczy są łatwiejsze do wykonania w naturze. Podam przykład: Miałem ostatnio taką sytuację z modelem. Chciał zrobić portfolio, ale na koniec poprosił o parę zdjęć aktywnych, w ruchu. Przyszedł na sesję ze swoja dziewczyną. Poprosiłem ją, żeby nalała do kubełka bardzo zimnej wody – ok. 5 stopni. Model przyszedł gotowy i wiedział, że będziemy polewać go wodą. Nie miał jednak pojęcia jak zimną. Facet po prostu zdębiał. Dało to niepowtarzalną ekspresję.
Tej twarzy, takiej ekspresji nigdy nie uzyskałbym sztucznie i to musiało powstać na filmie. Ale już efekt zamrożenia, wyizolowania, był tworzony cyfrowo. Były więc na przykład korekty tła, kropli. Są to rzeczy, które w tej fazie mogą nastąpić. Zdjęcie zajęło II w jednym z konkursów.
- To przypomina mi o innym zdjęciu. Kamerdyner trzyma tam na tacy ścięta głowę. Jak uzyskałeś ten efekt?
Z technicznego punktu widzenia było to niezwykle proste. Ustawiłem sobie aparat na statywie i po prostu go nie ruszałem. Widziałem puste pomieszczenie. Kiedy wychodził model, instruowałem go, co ma robić. Prosiłem na przykład, aby trzymał pustą tacę. Zrobiłem zdjęcie. Potem, nie ruszając aparatu, poprosiłem, aby się przebrał. Polałem go imitacją krwi i kazałem klęknąć w odpowiednim miejscu – z głową na wysokości tacy. Potem nałożyłem oba zdjęcia na siebie i wymazałem tułów klęczącej postaci. Następnie wykonałem zdjęcie kolejnej postaci i je także nałożyłem.
Większy problem miałem z ujęciem w restauracji. Siedzący mężczyzna miał patrzeć na zegarek, którego w rzeczywistości nie było. Zegarek to mały punkt i trudno było to zrobić. Nigdy nie udało mi się osiągnąć idealnego ujęcia. Na zdjęciu wzrok uciekał gdzieś poza zegarek i w sumie musiałem zmienić położenie ręki. Właśnie jej przesunięcie było największym elementem cyfrowej obróbki. Reszta sprowadzała się tylko do nakładania zdjęć na siebie. Tę technikę stosuje się też w ciemni. Nazywa się to kanapkowaniem (sandwichowaniem). Ja to samo robiłem cyfrowo.
Pytałaś, czy nie należy poprzestać na naciskaniu guzika. Sądzę, że zakończenie pracy w tym momencie jest cudowne. Pewne rzeczy nie są jednak wtedy możliwe. A ja chcę przekraczać tę barierę. Nie każdy to akceptuje, ale jak już mówiłem: Ja nie przechwytuję zdjęć, tylko je kreuję. Niektórzy chcą, nacisnąć migawkę i na tym poprzestać. Ja chcę czegoś więcej.
- Przekonałeś mnie trochę, że obróbka cyfrowa nie jest zwykłym oszustwem.
Nie jest. Ja mówię, że to tylko rozszerzenie wachlarza metod, że to jest dobre. Ale pewnie część ludzi nigdy się ze mną nie zgodzi. Moim celem jest przeniesienie na zewnątrz tego, co powstaje w mojej głowie. Potrzebuję techniki, która mi to umożliwi.
Używam też trików optycznych, żeby zrobić coś, co będzie wyglądać inaczej niż wygląda w rzeczywistości. W ten sposób zrobiłem pewien portret – bardzo dynamiczny. Było to zaraz po rozpoczęciu wojny w Iraku. Stwierdziłem, że zrobię portret krzyku – człowieka z bardzo szeroko otwartymi ustami. Miałem jednak z tym problem. Chciałem zrobić zdjęcie, w którym dolna warga będzie wręcz poziomą linią, będzie bardzo szeroko otwarta, długa prawie jak cała dolna krawędź zdjęcia i będzie widać szczękę. Taki trochę pomysł z „Obcego”, gdzie szczęki były wręcz obnażone. Ale jak to wykonać? Znajomy, który pracuje w centrum Londynu i robi maskotki, zrobił dla mnie dwie metalowe linki zakończone plastikowymi hakami, którymi można było rozciągnąć wargi. (Musiał to robić sam model w taki sposób, żeby go to nie raniło.) Ponieważ było to na czarnym tle, większość tego mechanizmu znikła i trzeba było tylko komputerowo usunąć miejsce po haczykach na samych wargach. W ten sposób dzięki naturalnym metodom powstało zupełnie ekstremalne zdjęcie. Ludzie do tej pory zadają pytania: Jak to zostało zrobione? Jak go ćwiczyłeś, żeby tak otworzył usta? Czasem więc coś jest wykonane prostą metodą, ale wygląda zupełnie nieprawdopodobnie.
Często jednak w ogóle nie używam trików. Mam całe serie zdjęć, np. portretów, które są zrobione - i już. Takie miały być. Mam serię zdjęć pt. The crosses we choose to bear, która opowiada o związku dwojga ludzi. To są proste zdjęcia-akty, na których para pomaga sobie, przeżywa, razem przez coś przechodzi. Nie ma tam obróbki cyfrowej, bo nie było takiej konieczności. Są to proste ujęcia.
- Nie ma w nich wiele pracy z photoshopem, ale z modelami. Wyrobiłeś sobie jakąś metodę pracy z ludźmi, tak żeby robili to, co chcesz osiągnąć?
Mam metodę, którą wykorzystuję do własnych prac i do portfolio. Jak na razie sprawdza się. Albo niewiele osób. Większość modeli wraca na drugą sesję, bo – jak mówią – podobało im się. Wiedzą, że ze mną mogą osiągnąć coś innego. Co się dzieje? Bardzo często w trakcie sesji robimy coś, co określam mianem role play (czyli odgrywanie ról). Mówię modelom, kim są, w jakich sytuacjach, co dzieje się w ich życiu. Stawiam ich w jakimś miejscu i mówię: Jesteś tam. Model musi się w tym odnaleźć. Oczywiście nie następuje to od razu – to jest prawie niemożliwe. Dlatego często pierwsze pół godziny sesji robię w ogóle bez filmu w aparacie - żeby model się rozgrzał, zapomniał, wpadł w wir. I tak się dzieje. Większość ludzi umie to robić i jest świetna, tylko trzeba umieć do nich podejść.
- Rozumiem, że model wie o tym, że w aparacie nie ma filmu…
Nie, nie wie. Inaczej by to nie działało.
- A nie żałujesz czasami, że coś w ten sposób tracisz? Że już jest tak jak chcesz, a ty nie masz filmu w aparacie?
Nie, bo szybko się orientuję, kiedy coś idzie już w dobrym kierunku. Mówię wtedy, że wymieniam film, a tak naprawdę dopiero go zakładam. Bardzo ważna jest też ciągłość pracy. Gdy model wchodzi i rozkręca się, trzeba mu dawać coraz trudniejsze zadania, by stawał się kimś innym, w innej sytuacji życiowej. Nie wolno mu dać wypaść z rytmu. Trzeba z jednej sytuacji płynnie przechodzić w drugą, być przygotowanym i wcześniej wiedzieć, co ma się dziać przez kolejne 10 minut. Wiele muszę też wymagać od siebie – bardzo szybko planować kwestie kompozycji, zastanawiać się nad końcowym efektem. Muszę więc myśleć nie tylko, jakiego filmu użyć, ale jak operować światłem, co będę chciał przykadrować, jak potem filtrować.
- To brzmi tak, jakby w trakcie sesji płynął ci pot z czoła.
Tak jest. Moja żona Dorota wie, że jak wychodzę z sesji, która trwa od dwóch do czterech godzin, na drugi dzień nie jestem w stanie nic robić. Jestem koszmarnie zmęczony. A to zaledwie początek. Bo bardzo często chcę pracować dalej, póki pamiętam, co chciałem osiągnąć. Padam więc, ale siadam do pracy nad materiałem. Jest to ekscytujące, bo choć pewne rzeczy planuję, nigdy nie wiem, czy je zrealizuję.
- A czy mówisz modelom, co chcesz osiągnąć, jaki ma być efekt końcowy? Czy mówisz na przykład: „Jesteś w depresji”?
Raczej staram się nie używać aż tak prostych definicji. Pozwalam improwizować…
- No dobrze, ale jak to dokładnie wygląda? Daj mi jakiś przykład.
Załóżmy, że chcę zbudować obraz osoby, która coś przeżywa, która ma nostalgiczny wyraz twarzy, a ręce są centralnym elementem. W jaki sposób komunikuję modelowi, jak ma to wyglądać? Mówię na przykład: „Jesteś Matką Natura i twoje ręce są wijącymi się drzewami. I ta osoba–model zaczyna sobie to wyobrażać, myśleć w innych kategoriach, żyć w innym świecie. Przykładowo dwie osoby robiły takie serie. W pierwszej były dzikimi zwierzętami i miały się o siebie ocierać. W drugiej były zranione. Często oddalałem modeli od formy człowieka. Byli zwierzętami, roślinami. Grali na przykład różę i inny kwiat, które się ze sobą splatały. Często moje porównanie nie było zbyt widoczne na zdjęciu, ale nie o to chodziło. Ważne było, że później można odczytać z tego zdjęcia pewną historię, która niekoniecznie musiała być tą opowiadaną przeze mnie. Ale pomagało mi to wytworzyć pewien nastrój, klimat.
- Ten klimat jest dość mroczny, tajemniczy. Ale ty taki nie jesteś przecież. Nie pozujesz na tajemniczego artystę w czerni…
Nie, oczywiście że nie. Ale właśnie to jest fajne. Zresztą robię też dużo zdjęć takich „ładnych”, do portfolio. One jednak nie są zaskakujące, trudno tam odnaleźć ciekawsze elementy. Proste zdjęcia z dużą ilością prostego światła są zbyt komercyjne, żeby były artystyczne. Dlatego jak spojrzysz do mojego portfolio, to nie ma tam ładnych zdjęć ładnych osób. Ja szukam odmiennej strefy, czegoś bardziej złożonego.
Klimat zdjęć w bardzo dużym stopniu zależy to też od oświetlenia. Kiedy pierwszy raz na to wpadłem zacząłem eksplorować, szukać. Ludziom się spodobało, zaczęli pytać jak to czy to osiągam. A ja myślę, że wystarczy eksperymentować. Tylko tak do czegoś się dojdzie.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...