MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

08/11/2004 11:58:51

Pracownik czy niewolnik?

Gdy opowiadam znajomym o miejscu, w którym pracuję tu, w Londynie, nie dowierzają mi. Czy to możliwe, że w dzisiejszej Anglii są ludzie, których traktuje się jak niewolników? Niestety tak …

Kalayaan znaczy wolność Informacje, jakie posiadam na temat tzw. „migrujących pracowników” (migrant domestic workers) w Wielkiej Brytanii pochodzą z jednego źródła – Kalayaan. „Kalayaan” po filipińsku znaczy „wolność” i jest organizacją charytatywną, toczącą kampanię na rzecz pracowników napływających do Anglii w charakterze pomocy domowej. Organizacja wspiera, udziela porad w zakresie służby zdrowia, urzędu paszportowego i imigracyjnego, organizuje warsztaty i kursy angielskiego. Wszystko to jest dla klienta oczywiście bezpłatne. Jednak udziela się tu nie tylko fachowej porady, ale wspiera duchowo i moralnie często przestraszonych przy pierwszej wizycie, nieufnych klientów. Kalayaan jest dla niektórych jedynym miejscem, gdzie czują się naprawdę bezpiecznie, gdzie mogą spotkać się z przyjaciółmi przy herbacie. Wszelkie informacje, których klienci udzielają pracownikom organizacji są poufne i przechowywane w aktach wraz z ze wstępnym wywiadem z klientem, raportami prawników, materiałami ze spraw sądowych itp. Kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg Kalayaan, rozmawiała ze mną Fiona Lackhoo, jedna z pracowniczek organizacji, zajmująca się m.in. pozyskiwaniem sponsorów. Mimo, iż Fiona przytoczyła wtedy parę faktów na temat działalności i historii Kalayaan, teraz wiem, że początkowo miałam mgliste pojęcie na temat centrum. To tak, jak na lekcji historii, gdy nauczyciel przedstawia suche fakty, które z reguły nie przemawiają do uczniów. Przy kolejnej wizycie, która była moim pierwszym dniem pracy, zostałam wciągnięta w wir zadań i po raz pierwszy spotkałam się z tymi, którym Kalayaan udziela pomocy, czyli tzw. „migrującymi pracownikami”.  Migrant domestic workers Są zawsze uśmiechnięci, mili, onieśmieleni i spontanicznie wyrażają wdzięczność za okazaną pomoc. Pochodzą głównie z Filipin (50%), Indii (23%), Sri Lanki (7%), Indonezji, Nepalu, Pakistanu, Nigerii i innych krajów. Niektórzy mają poważne kłopoty z komunikowaniem się po angielsku.  Gdy klient przychodzi do organizacji, zostaje najpierw zarejestrowany. Pierwsze pytania zadawane przez pracownika Kalayaan przypominają każdą inną rejestrację; imię, nazwisko, narodowość itp., a później padają pytanie typu: „Czy masz własny pokój/łóżko?”, „ Czy pracodawca odebrał ci paszport?”, „Ile godzin dziennie śpisz/pracujesz?”, „Czy jadasz regularnie?” itd. Gdy klienci opowiadają swoje historie Fionie, czy Camilli, często płaczą. Pamiętam, jak drugiego chyba dnia pracy w Kalayaan zajmowałam się układaniem akt, gdy Sheela przeprowadzała rozmowę z klientką z Indii. Ponieważ rozmawiały w języku hindi, nie rozumiałam ich konwersacji, ale przypominam sobie, że w pewnym momencie dziewczyna uniosła koszulkę pokazując ślady pobicia przez brutalnego pracodawcę. Nie jest to oczywiście odosobniony przypadek. Statystyki Kalayaan dostarczają rzeczowych, przerażających danych. Prawdziwe historie Remy Historia Remy dostępna jest na stronie internetowej Kalayaan. (http://ourworld.compuserve.com/homepages/kalayaan/home.htm). Remy została wychowana w biednej rodzinie, udało jej się jednak ukończyć studia wieczorowe i uzyskać tytuł licencjata. Ponieważ pracując jako księgowa zarabiała w peso równowartość 20 funtów miesięcznie, weekendami dorabiała, sprzedając na targu ryby. Jej sytuacja finansowa i rodzinna (wdowa z dwójką dzieci) zmusiła ją do wyjazdu z kraju w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Opłata dla agencji wyniosła ją 20 000 peso, czyli wówczas około 500 funtów. Remy przyjechała z Filipin do Londynu w marcu 1989, by pracować dla saudyjskiego dyplomaty. Wytrzymała 11 miesięcy. „Moje doświadczenia wyniesione stamtąd są przerażające” – pisze Remy – „mogłabym wam zająć cały poranek, opowiadając o codziennym biciu i pogróżkach”. Bała się obojga: dyplomaty i jego żony. „Pewnego razu byłam z rodziną (dyplomaty) w Egipcie, w grudniu 1989. Brakowało wody, ale oczekiwali ode mnie prania ubrań w minimalnej ilości zimnej wody. Trudno było mi wyżymać wodę (…), więc ubrania ociekały. Sytuacja ta tak wyprowadziła z równowagi męża (dyplomatę), że zaczął na mnie krzyczeć (…), grozić mi, a w końcu bić. Miałam porozcinaną skórę na rękach. Największą groźbą było natychmiastowe odesłanie mnie do domu” – zwierza się Remy. Powrót do domu był z oczywistych względów niemożliwy: ogromny dług do spłacenia w agencji i brak pieniędzy na utrzymanie dzieci. „Więc zawsze błagałam, by pozwolili mi zostać, mimo sposobu, w jaki byłam traktowana” – pisze Remy.  Najmniejszy nawet drobiazg, który nie podobał się żonie dyplomaty, kończył się biciem po twarzy i krzykiem. „Pewnego razu wyprałam sweter w zbyt ciepłej wodzie, więc się skurczył. Zostałam za to nie tylko pobita, ale prawie uduszona na śmierć. Połączony atak ze strony małżeństwa skończył się tak, że leżałam pobita na podłodze. Wtedy postanowiłam, że muszę ocalić własne życie” – pisze Remy.     Remy nie miała żadnych dni wolnych od pracy, a jej pensja (120 funtów miesięcznie) często nie była wypłacana. Gdy uciekła pewnej nocy, była przestraszona, nie wiedziała, dokąd pójść. Portier, który jako pierwszy udzielił pomocy, pomógł jej odnaleźć ambasadę Filipin. Przechodząca obok kobieta skierowała Remy do kościoła karmelitańskiego w Kensington, gdzie dowiedziała się o istnieniu Kalayaan. „Od tamtej pory Kalayaan jest moim domem i na zawsze będę im za to wdzięczna” – Remi kończy swoją historię.  Manjula Manjula - drobna, niska, przesympatyczna Hinduska - chętnie zgodziła się na wywiad i zdjęcie dla Cooltury. Jak mówią Fiona i Camilla z Kalayaan –  Manjula jest z nimi „od zawsze”. Często przychodzi do centrum po poradę i w celach towarzyskich. Od razu widać, że czuje się tu jak w domu. Chętnie opowiedziała mi swoją historię, która zaczęła się w 1989, kiedy to przyjechała do Anglii. Miała wtedy 37 lat. Jej rodzina była bardzo biedna. “Byłam samotną matką wychowującą dwie córki, zarabialiśmy tylko 200-300 rupii miesięcznie. Przyjechałąm tu zarobić więcej pieniędzy na utrzymanie rodziny, potrzebowałam też pieniądze na wykształcenie córek” – mówi Manjula. Pracodawca z Indii, który zaoferował jej pracę, obiecał płacić 20 funtów miesięcznie, jednak przez ponad rok pracy dla niego, Manjula nie dostała należnej zapłaty. Jej „madam” – jak nazywa swoją pracodawczynię – była dla niej okrutna. Manjula nie miała swojego pokoju czy łóżka. Sypiała na podłodze bez koca, bez poduszki. Codziennie rano „madam” budziła ją kopiąc. „Traktowała mnie jak psa” – mówi Manjula – „kopała mnie co rano o 4 lub 5 i kazała robić sobie herbatę lub kawę”.  Manjula nie miała żadnej zimowej odzieży i butów. W zimie odmawiano jej kąpieli w gorącej wodzie. Pracowała po 18 godzin na dobę. Kiedy zapytałam ją o posiłki, powiedziała, że na śniadanie i kolację piła tylko filiżankę herbaty, poza tym czasem dostawała parę warzyw lub tosta, po którego nie mogła jednak sama sięgać. Pracodawczyni odkładała dla niej tost w specjalnym miejscu, a gdy Manjula próbowała poczęstować się masłem, była karana. Nie wolno jej było także prać odzieży w pralce, dozwolone było wyłącznie pranie ręczne w mydle.  Manjula nie miała żadnego wolnego czasu dla siebie. Z jednym, małym wyjątkiem – 30 minutową przerwą na niedzielną mszę. Okrutna pracodawczyni wiele razy wyrzucała Manjulę z domu. Stała więc na ulicy przed domem i płakała, nie miała przecież dokąd pójść. Nikogo nie znała, z nikim się nie spotykała, a co najgorsze – jej pracodawca odebrał jej paszport. Pewnego dnia zauważyła ją sąsiadka i wywiązała się między nimi rozmowa. Kobieta zaczęła dopytywać o szczegóły i postanowiła pomóc. Razem zaplanowały ucieczkę Manjuli. Pewnej niedzieli sąsiadka podjechała samochodem pod kościół, gdzie Manjula zwykle chodziła na mszę, i tak zaczęła się droga do wolności. Sąsiadka skontaktowała Manjulę z Kalayaan. „Kiedy przyszłam do centrum, miałam opuchniętą głowę i ślady paznokci na szyi. Byłam bardzo chuda i wycieńczona. Niektórzy myśleli, że umrę” – powiada Manjula. Została w centrum Kalayaan, gdzie znalazła schronienie, dostała więcej ubrań i pieniądze. Kalayaan pomógł również w wyrobieniu nowego paszportu i wizy. „Teraz odzyskałam już swoją wolność” – mówi Manjula – „mam brytyjski paszport”. Jednak od czasu, gdy przyjechała do Anglii (1989) do roku 2000 nie widziała się ze swoją rodziną w Indiach. „Nie widziałam moich dzieci przez 11 lat. Przez te wszystkie lata zmarła córka mojej siostry, moja babcia, starsza, siostra która opiekowała się moimi córkami, mój szwagier i siostrzeniec” – zwierza się Manjula.  Burzliwa historia Manjuli nie kończy się na okrutnym pierwszym pracodawcy z którym przyjechała do Wielkiej Brytanii, jednak po odnalezieniu centrum Kalayaan nigdy potem nie była już aż w tak ciężkiej sytuacji. Mimo iż miała przez pewien okres czasu poważne problemy ze znalezieniem pracy, miała zawsze oparcie w centrum Kalayaan, gdzie znalazła życzliwych pracowników i przyjaciół; osoby znajdujące się w podobnym położeniu.  A secret slave W 1996 BBC1 pokazało 40-minutowy film fabularno
-dokumentalny oparty na doświadczeniach Kalayaan: „A secret slave”. Przedstawia on historię Kumari ze Sri Lanki, która jak Manjula, czy Remy została brutalnie potraktowana przez swojego pracodawcę. Film rozpoczyna się słowami wypowiedzianymi do Kumari przez jej pierwszą pracodawczynię: Płacę ci za pracę, nie za zadawanie pytań. Jeśli kiedykolwiek odmówisz wykonania moich poleceń – zabiję cię, a części twojego ciała porozrzucam na pustyni. Nie wolno ci wychodzić z domu. Jeśli spróbujesz uciec, angielska policja znajdzie cię. Zamkną cię i będą cię torturować.   Film dobrze ilustruje sytuację przeciętnego „domestic worker” w Wielkiej Brytanii, łącznie z naświetleniem skomplikowanej sytuacji prawnej, która wciąż pozostawia wiele do życzenia. W momencie, gdy BBC kręciło „A secret slave”, pracownicy napływowi mogli – tak jak i w tej chwili – przyjeżdżać do Wielkiej Brytanii w celach zarobkowych ze swoim pracodawcą, lecz nie mieli prawa go zmieniać. Ucieczka od brutalnego pracodawcy (który często zabierał i zabiera paszport) automatycznie oznaczała złamanie prawa poprzez opuszczenie pracodawcy i nieuregulowanego statusu imigracyjnego (brak paszportu, a co za tym idzie wizy, czyli pozwolenia na pobyt w kraju).  W tej chwili -jak wytłumaczyła mi Fiona - pracownicy mają już prawo do zmiany pracodawcy. Ten przełomowy moment nastąpił w 1998, po 10 letniej kampanii prowadzonej przez Kalayaan, grupę wzajemnej pomocy Migrant Domestic Workers i związki zawodowe. „Zdołaliśmy skutecznie wpłynąć na zmianę prawa imigracyjnego” – mówi Fiona – „wiec pracownicy napływowi przyjeżdżający do Wielkiej Brytani w celu pracy w charakterze pomocy domowej mogą zmienić pracodawcę – niestety nie dotyczy to pracowników pracujących w domach dyplomatów”.  Prawo do zmiany pracodawcy nie oznacza jednak, że sytuacja migrujących pracowników zmieniła się na o wiele lepszą od tej pokazanej w „A secret slave”. Statystyki z filmu wciąż są podobne do tych, które przedstawiłam powyżej. Bez paszportu nie można się zarejestrować w przychodni lekarskiej, założyć konta bankowego i, co gorsze, można zostać deportowanym, mimo iż policja jest już bardziej świadoma problemu dotyczącego kradzieży paszportów.  „55% naszych klientów jest pozbawianych paszportu przez pracodawcę”, mówi Fiona. Zapytałam więc, jak Kalayaan może w takiej sytuacji pomóc? „Kontaktujemy się z pracodawcą i prosimy o zwrócenie paszportu do ambasady klienta. Często zdarza się, że paszport wylądował w śmietniku, lub też został odesłany do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych”, informuje mnie Fiona. Naświetlając policji kwestię skradzionych paszportów, Kalayaan doprowadził do „porozumienia” z policją, która jeśli nie pomaga, to przynajmniej zdaje sobie sprawę z problemu. Poszkodowany pracownik może już zgłosić policji kradzież paszportu i starać się o wyrobienie nowego.  Oprócz problemu paszportowego Kalayaan pomaga swoim klientom w znalezieniu nowego miejsca pracy, jednak „nie jesteśmy agencją pracy”, zastrzega Fiona.   Jak pomóc? Takie właśnie pytanie zadałam Fionie. Przecież każdy z nas może zauważyć, że pracodawca wykorzystuje pracownika. Takich sytuacji jest mnóstwo w samym Londynie. Telefon do pracodawcy czy na policję nie jest w takim wypadku najlepszym rozwiązaniem. „Najlepiej jest skontaktować osobę poszkodowaną z odpowiednią organizacją, np. taką jak my, czy też z biurem doradztwa personalnego (Citizens’ Advice Bureau), mogą być to również grupy działające przy kościołach” – radzi Fiona. Wiem z doświadczenia, że Kalayaan zawsze potrzebuje też środków finansowych, by móc dalej pomagać swoim klientom. Brak jest rąk do pracy, więc wolontariusze są zawsze mile widziani. Nie jest to szklany budynek City, tylko mała, niedofinansowana organizacja charytatywna, gdzie dane o klientach wpisuje się w stare, wolne komputery, a wszelkie fundusze pochodzą od sponsorów. Tutaj zawsze urywają się telefony, a hol jest pełen ludzi oczekujących pomocy. Parę tygodni temu Kalayaan wezwał specjalistę do naprawienia drukarki. Przyszedł bardzo sympatyczny młody człowiek, który naprawił stary sprzęt i dorzucił drugą drukarkę „od firmy”. Dla wielkiej korporacji był to mały gest – dla Kalayaan ogromna pomoc i radość. Każdy taki gest jest dla Kalayaan cenny. Dzięki nim tysiące poszkodowanych osób odzyskało nie tylko poradę czy paszport, ale poczucie własnej wartości i godności, więc warto im pomagać.

Agnieszka Burban  KALAYAAN, St Francis Centre 13 Hippodrome Place, London W11 4SF Tel: 0207 243 29, kalayaanuk@aol.com

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska